Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź dostała swoich Beatlesów. „Trubadurzy” mają już 55 lat!

Anna Gronczewska
Byli jednym z najpopularniejszych polskich zespołów. Powstali w Łodzi.
Byli jednym z najpopularniejszych polskich zespołów. Powstali w Łodzi. facebook Marian Lichtmana/facebook Sławomira Kowalewskiego
Byli jednym z najpopularniejszych polskich zespołów. Powstali w Łodzi. „Trubadurzy” skończyli niedawno 55 lat. Pandemia sprawiła, że nie mogli hucznie obchodzić swojego jubileuszu.

Łódź dostała swoich Beatlesów. „Trubadurzy” mają już 55 lat

„Trubadurów” założyli łodzianie. Sławek Kowalewski i Krzysztof Krawczyk znali się ze szkoły. Razem chodzili do I LO im. Mikołaja Kopernika. Ale uczyli się wieczorami. Krzysztof Krawczyk dorabiał jako goniec, by pomóc utrzymać rodzinę. Sławek też miał swoje zajęcia. Mariana Lichtmana poznali na „Spotkaniach z piosenką”, gdzie stawiali pierwsze kroki estradowe i marzyli o wielkiej karierze.
Marian Lichtman śmieje się, że tak naprawdę początek „Trubadurów” miał miejsce znacznie wcześniej. Kiedy przyszli członkowie zespołu odkryli swój talent muzyczny.

- Miałem 10 lat i pojechałem na kolonie do Dziwnowa - wspomina muzyk z Łodzi. -Tam razem z kolegami, grając na krzesłach, śpiewaliśmy przebój popularnej wtedy piosenkarki Nataszy Zylskiej. Mój występ się spodobał, wszyscy chwalili mnie, że tak ładnie śpiewam. Kiedy więc wróciłem do Łodzi poszedłem do Łódzkiego Domu Kultury i zacząłem się uczyć się grać na gitarze. Cały czas myślałem o muzyce...

Zachował się film z 1962 roku na którym widać śpiewającego 15-letniego Mariana Lichtmana. Brał udział w konkursie dla młodych talentów.

- Razem z Czesławem Niemenem, Haliną Majdaniec, a nagrali mnie! - dodaje pan Marian.

Potem już w Łodzi chodził na wspomniane „Spotkania z piosenką”. Tam spotkał Sławka Kowalewskiego i Krzysztofa Krawczyka.

- Krzysiek był szczupłym, grzecznym nieśmiałych chłopcem - wspomina Marian Lichtman. - Śpiewał takim białym, cienkim głosem. Ja nauczyłem się śpiewać przeponą. Krzysiu pytał mnie jak to robię...Pokazałem mu...

Akurat kończyła się era Elvisa Presleya. Cały świat zwariował na punkcie zespołu The Beatles. Chłopcy z Łodzi chcieli być jak ci z Liverpoolu.

Mieliśmy stworzyć kwartet na wzór tego z Liverpoolu - wspomina Sławomir Kowalewski. – Wszyscy mieli grać i śpiewać.

Kto solistą?

Tu jednak pojawiły się problemy. Każdy z chłopaków chciał być ....solistą.

- My ze Sławkiem byliśmy takimi Elvisami Presleyami tamtych czasów - opowiada Marian Lichtman. – Śpiewaliśmy na wspomnianych „Spotkaniach z piosenką”. Pokazał się na nich Krzysio Krawczyk. Założyliśmy zespół w którym wszyscy byliśmy solistami. Ale gdy przyszła moda na Beatlesów, nikt już nie chciał być Presleyem czy Paulem Anką, tylko chłopcami z Liverpoolu. Sławek był gitarzystą, musiał przerzuć się na bass. Krzysiek też wziął się za gitarę. A ja zostałem śpiewakiem i też gitarzystą. Ale potrzebny był jeszcze perkusista. Tu pojawił się problem. Perkusista nie śpiewał. Ja miałem ambicję być solistą...

Dziś Marian Lichtman śmieje się, że strasznie obraził się na Sławka i Krzyśka, że zaproponowali mu bycie perkusistą. Na szczęście przeszło mu i pogodził się z chłopakami.

- Wytłumaczyłem Marianowi, że tak jak Beatlesi wszyscy będziemy śpiewać - mówi Sławomir Kowalewski. – A on będzie takim naszym Ringo Starem, który grał na perkusji i śpiewał.

Trzeba było jeszcze namówić tatę Mariana, pana Stanisława, by kupił mu perkusję.
Nie było to łatwe. Ojciec marzył, by syn został lekarzem, a nie muzykiem. W końcu dostał od taty perkusję, ale uproszczoną wersję, bez tzw. stopki.

- Pierwsze koncerty mieliśmy pod „Siódemkami” - opowiada Marian Lichtman. – Miałem tak silną prawą nogę, że wybijałem rytm o podłogę. Bo moja perkusja nie miała dużego bębna. To jednak nie przeszkadzało. Wybijałem rytm nogą i nieźle to brzmiało. Śpiewaliśmy m.in piosenki swoje i Beatlesów w łódzkiej telewizji. Bardzo z chłopakami się zaprzyjaźniliśmy. Śpiewaliśmy codziennie. Jako pierwsi w Polsce zaczęliśmy śpiewać akordami. Uznano nas za najlepsza polską grupę wokalną. W 1966 roku wygraliśmy ze „Skaldami” opolskie debiuty.

Sławek uczył Krzyśka

Krzysztof Krawczyk też miał problem. Dobrze śpiewał, ale nie grał na gitarze, ale musiał się nauczyć. Pierwsze lekcje pobierał nad morzem, u Sławka.

- Muszę przyznać, że Krzysiek był pojętnym uczniem - dodaje Sławomir Kawalewski. - Problem miał tylko z tzw. chwytem barre. By go użyć palec musi przechodzić przez cały gryf. Pamiętam, że na noc wiązałem Krzyśkowi rękę do gryfu. I nauczył się szybko tego trudnego chwytu.

Zmarły w kwietniu Krzysztof Krawczyk opowiadał nam, że wszystko zaczęło się od marzeń. I pewnie nie byłoby „Trubadurów”, gdyby nie Beatlesi, Czerwone Gitary.

- Tak ćwiczyłem na gitarze, że nie raz odpadały palce! – mówił nam piosenkarz. – Graliśmy na ciężkich, czeskich gitarach elektrycznych, jedynych wtedy dostępnych na rynku. Ale miały dobry dźwięk. Tylko Sławek grał na gitarze, która wyglądem przypominała odwróconą altówkę.

Krzysztof Krawczyk, gdy słucha dziś swojej barwy głosu z początków „Trubadurów” to tylko się śmieje.

- Dziś to dla mnie niedopuszczalny dźwięk! – wspominał popularny piosenkarz – Ale wtedy wszyscy się nim zachwycali. Ja nie miałem żadnych wokalnych wzorów. Śpiewałem cygańską metodą.

Młodzi muzycy największy problem mieli z instrumentami. Gitara kosztowała 7 - 8 tysięcy zł. Wielu Polaków zarabiało tyle przez rok.

- Pomogły nam rodziny, trochę sami odłożyliśmy i kupiliśmy sprzęt – dodaje Sławomir Kowalewski.

Nic więc dziwnego, że był on dla nich najcenniejszym skarbem. Kiedyś jechali na próbę i Krzysztof Krawczyk zostawił w tramwaju gitarę. Biegł potem za nim cały przystanek.

Na szczęście było to na ul. Piotrkowskiej, przystanki były krótkie i tramwaj jechał wolno – śmieje się Sławomir Kowalewski. - Ale i tak pobił chyba rekord świata w biegu!

Ojciec Krzysztofa Krawczyka, January, był śpiewakiem w łódzkiej operetce. Śpiewał potężnym barytonem. Syn poszedł w ślady ojca. Krzysztof Krawczyk jeszcze dziś pamięta swój sceniczny debiut.

Śpiewałem wtedy piosenkę z tekstem mojego przyjaciela pt: „O jej, jej, jej boli mnie ząb”! - mówił nam Krzysztof Krawczyk. - To był twist. Przez cały utwór trzymałem się za szczękę. Nie miałem bowiem pojęcia jak to zinterpretować. Ale moje wykonanie się spodobało. Na takich zawodach wokalnych poznałem moich „Trubadurów”.

Marian Lichtman opowiada, że tata Krzysztofa Krawczyka zarekomendował ich Estradzie Łódzkiej. Powiedział, że będą „kurą” znoszącą złote jajka...I nie pomylił się..

Pożar w Parku Poniatowskiego

W pierwszym składzie „Trubadurów” oprócz Krzysztofa Krawczyka, Sławomira Kowalewskiego i Mariana Lichtmana grał jeszcze Bogdan Borkowski i Jerzy Krzemiński, który potem odszedł do łódzkiej konkurencji, czyli „No to co”. Krótko w „Trubadurach” śpiewała także Sława Mikołajczyk. Pierwszym przebojem zespołu były „Słoneczniki, kwiaty” z muzyką Sławomira Kowalewskiego.
Twierdzą, że jednym z przełomowych momentów w ich karierze był koncert w Łodzi, w Parku im. Poniatowskiego.

- Przyszło tam kilka tysięcy ludzi – opowiada Sławek Kowalewski. - Spalili ławki, co tam się działo...Palili gazety, psy milicyjne uciekały.. Ja byłem przerażony tym co się działo. Nie było jednak agresji, ludzie się nie bili. Estrada Łódzka zapłaciła ponad 10 tysięcy złotych za zniszczone ławki. Nasz koncert wywołał taki entuzjazm, bo Łódź dostała swoich Beatlesów.

Marian Lichtman mówi, że do tej pory spotyka w Polsce ludzi, którzy pamiętają ich z Parku Poniatowskiego.

- Tego koncertu nie zapomnę do końca życia! - przyznaje. - Po nim pojechaliśmy do Łobezu koło Szczecina. Jechaliśmy autobusikiem, w którym ogrzewało się węglem. Siedzieliśmy z tyłu, na naszych instrumentach. Do Szczecina jechaliśmy 24 godziny. Przeciętna autobusu wynosiła 30 kilometrów na godzinę, w porywach 40.

Potem wystąpili na festiwalu w Opolu. Dostali wtedy nagrodę za debiut. Było to w 1965 roku.

Śledź dzielony na cztery

Kiedyś „Trubadurów” zobaczył Ryszard Poznakowski, który pisał piosenki i występował w „Czerwono - Czarnych”. Był też kierownikiem Telewizyjnej Giełdy Piosenki. Przyjechał do Łodzi, by zaangażować ich do programu. Ale kiedy spotkał Sławka, Krzyśka i Mariana sam zaangażował się do ich zespołu. Potem skomponował wiele przebojów „Trubadurów’.

- Do Łodzi sprowadzały mnie tu zawodowe koneksje – opowiadał nam o swych początkach przygody z „Trubadurami” Ryszard Poznakowski. - Pracowałem w Warszawie, w Giełdzie Piosenki. Do moim obowiązków należało wyszukiwanie młodych talentów, by potem móc je pokazywać publiczności. Kasia Gaertner powiedziała mi, że w Łodzi są tacy fajni, zdolni chłopcy, którzy nie wiedzą co ze sobą zrobić. No i wsiedliśmy z Kasią w samochód i pojechaliśmy do Łodzi, do domu Krzysztofa Krawczyka. Jego mama upiekła szarlotkę, zresztą bardzo dobrą...Do dziś pamiętam jej smak... Krzysiek usiadł do fortepianu i razem ze Sławkiem, Marianem zaśpiewali piosenkę „Słoneczniki, kwiaty”, utwór Kowalewskiego. Wspaniale zabrzmiała na trzy męskie głosy. I skończyło się tak, że zamiast ja zatrudnić ich do telewizji, to sam się do nich zatrudniłem.

Potem pojechali w czwórkę na „obóz integracyjny” do Karpacza.

- Finansowałem ten wyjazd, ale zaczynało brakować pieniędzy – wspominał Ryszard Poznakowski. - Za ostatni grosz kupiłem rolmopsa. Żyletką, równo dzieliliśmy go na cztery części.

Krzysztof Krawczyk mówił nam, że dla nich wtedy najważniejsze było, by grać i być razem. Lubili się i uzupełniali. Każdy był indywidualnością. Sławek dawał niepowtarzalną melodykę, Marian dynamikę, Rysiek muzykę i intelekt. Pamięta opowieści Sławka, które bardzo działały na jego wyobraźnię.

Krzysiu, kiedyś będzie zapowiadał nas Lucjan Kydryński! – mówił Sławek, a Krzysztof gdy tego słuchał pękał ze śmiechu. Ale przepowiednia Sławka Kowalewskiego spełniła się.

Opowiadał też, że znany wtedy zespół Zygmunta Wicharego nie zmienia koszul, a jak się pobrudzą, to wyrzucają i kupują nowe. A gdy wchodzili do restauracji, to każdy z członków zespołu miał w butonierce po 500 złotych. Oni potem też nie narzekali na brak pieniędzy....

Trubadurzy zamiast Skaldów..

Nazwę „Trubadurzy” wymyślił Sławomir Kowalewski. Jego kolega Bogdan Borkowski zajrzał do encyklopedii i powiedział, że są tacy wędrowni muzycy, jak trubadurzy, skaldowie czy minnesingerzy.

– Nie wiedziałem, że jest już zespół Skaldowie - twierdzi Sławomir Kowalewski. – Ale mnie i tak najbardziej spodobała się nazwa Trubadurzy. Tak fajnie brzmiała. Była idealna dla nas I zostaliśmy „Trubadurami”

.
Pierwszy wielkim hitem zespołu były „Krajobrazy”. Płyta o tym tytule rozeszła się w ilości 120 tysięcy egzemplarzy. „Trubadurzy” byli pierwszym polskim zespołem do którego każdej piosenki wymyślano choreografię. Byli też pierwszymi do których gitar dołączono mikrofony. Dzięki temu na scenie prezentowali układ choreograficzny.
- Przez półtorej godzinie, w tych ciężkich kostiumach poruszaliśmy się po scenie, ale dawaliśmy radę - mów Sławomir Kowalewski.
„Trubadurzy” nosili i dalej noszą charakterystyczne stroje. Najpierw Estrada Łódzka ubierała ich w jakieś peleryny. Potem Krzysztof Krawczyk wpadł na pomysł, by stroje zaprojektował dla nich Szymon Kobyliński. Nawiązywały one do muszkieterów, bohaterów książek Aleksandra Dumasa.

– Każdy z nas miał zaprojektowany indywidualnie strój! – dodaje Sławomir Kowalewski.

Ryszard Poznakowski zaznaczał, że „Trubadurzy” wprowadzili do muzyki i subkultury coś nowego. Młodzież ubierała się w garnitury, białe koszule.

– Jak tacy starzy maluczcy – śmiał się . – My wprowadziliśmy modę na buty na wysokich obcasach, długie włosy.

U szczytu popularności Ryszard Poznakowski zachorował. Nie mógł występować z zespołem. A tu były podpisane kontrakty, zaplanowane koncerty. Wtedy do zespołu doszła solistka „Amazonek” z Poznania, Halina Żytkowiak. Potem Poznakowski wrócił do „Trubadurów”, a piosenkarka w nim pozostała. Została nawet żoną Krzysztofa Krawczyka. Halina Żytkowiak zmarła w 2011 roku. Krzysztof i Halina to rodzice Krzysztofa Igora Krawczyka.

Życie w trasie

Bywało, że „Trubadurzy” spędzali w trasie 360 dni w roku. Do domu wracali na Boże Narodzenie, bo na Wielkanoc nie zawsze. Objechali wzdłuż i w szerz Związek Radziecki. Z dumą opowiadają, że występowali też na inauguracji olimpiady w Monachium, w 1972 roku.

- Naszym supportem był Carlos Santana! – śmieje się Sławomir Kowalewski. Proponowano im wtedy, by zostali za granicą. Zdecydowali się jednak wracać do Polski.

W 1974 roku z zespołem pożegnał się Krzysztof Krawczyk. Zaczął robić karierę solową. Powiedział uczciwie, że nie da ciągnąć dwóch rzeczy na raz. Krzysztof Krawczyk opowiadał, że początkowo nie pchał się, by być solistą. Ale solo zaśpiewał „Byłaś tu”,

„Kim jesteś”. Ludziom się spodobało.
- Zauważyłem, że zaczyna u mnie rosnąć balon pychy, gdy na koncertach dziewczyny wyjmują chusteczki i płaczą – wspominał po latach Krzysztof Krawczyk. - Trochę nad ziemią fruwałem. Ale generalnie byliśmy skromni, nie rozrabialiśmy po hotelach. Lubiliśmy jednak świętować i przebywać ze sobą.

Lichtman wyjeżdża, Krawczyk śpiewa solo

Krzysztof Krawczyk przyznawał, że karierę solową zaczął dzięki Ryszardowi Poznakowskiemu. On pomógł mu wylansować się jako solista. Wdzięczny jest też Sławkowi Kowalewskiemu, że nauczył go grać na gitarze, a Marianowi Lichtamanowi, za to, że mu zawsze towarzyszył.

- Na emigrację wyjeżdżał Marian Lichtman, zespół zaczął się kruszyć - tak tamten czas wspominał Krzysztof Krawczyk. - Sam Rysiek Poznakowski zaproponował mi, by spróbował zaśpiewać sam. Napisaliśmy razem z Ryśkiem moją pierwszą solową płytę „Byłaś mi nadzieją”. Ze wzruszeniem ściskałem ją, słuchałem różnych piosenek, nie wierząc, że mogę to zaśpiewać..

W 1968 roku, na skutek nagonki antysyjonistycznej do Danii wyjechała rodzina Mariana Lichtmana. On nie chciał opuszczać Polski. Wtedy „Trubadurzy” byli na topie. Poza tym nie chciał zmieniać ojczyzny.

- Jednak z czasem rock and roll zaczął być dyskryminowany w Polsce, przeszkadzano nam – mówił nam Marian Lichtman. - Było coraz ciężej. W 1972 roku moja żona pojechała do Danii, na świecie była już córka Roksanka. Postanowiłem dołączyć do nich. Złożyłem wniosek na paszport. I dostałem bilet w jedną strony. W 1974 roku zamieszkałem na stałe w Danii. Kiedy padała ta „żelazna kurtyna” dostałem telefon od Sławka Kowalewskiego, bym przyjechał do niego, do Ameryki. Razem z Krzysiem dawaliśmy tam koncerty dla Polonii. Potem wróciliśmy do wolnej Polski. Mieszkam tu znów od 1994 roku...

„Trubadurzy” znów zaczęli koncertować. W zespole pojawili się nowi członkowie: Jacek Malanowski i Piotr Kuźniak. Czasem razem z nimi na scenie występowali też Krzysztof Krawczyk i Ryszard Poznakowski.

- Dzięki „Trubadurom” zaistniałem na na rynku muzycznym – mówił po latach Krzysztof Krawczyk. - Moja wdzięczność dla Ryśka, Sławka, Mariana, jest ogromna. Spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu, więcej jak z rodziną. Nawzajem się rozśmieszając, bawiąc, kłócąc. Graliśmy w grubych kostiumach, w nieklimatyzowanych salach, zlani potem. Estrada nie miała litości. Często mieliśmy pod dwa, trzy koncerty dziennie. Ale okres był wspaniały! Byliśmy dla siebie jak rodzeni bracia.

Mimo że „Trubadurzy” mają już na karku pięćdziesiąt pięć lat to dalej koncertują.

- Nie wierzę, że to tyle lat, wszystko tak szybko minęło!...- mówi Marian Lichtman. - Ja ze. Sławkiem jesteśmy dalej tymi żelaznymi „Trubadurami”...

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Łódź dostała swoich Beatlesów. „Trubadurzy” mają już 55 lat! - Dziennik Łódzki

Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany