Koronawirus w Łodzi. Gdy strach jest podać rękę. Jak wygląda życie w regionie w czasach koronawirusa?
Początkowo zmiany związane ze zbliżającym się zagrożeniem koronawirusem SARS-CoV-2 pojawiały się wolno i niezauważalnie. Potem przyspieszyły do zawrotnego tempa. Dziś sytuacja zmienia się z minuty na minutę. I nikt nie wie, jak się skończy.
Jednym z pierwszych sygnałów, że coś jest z wirusem na rzeczy, były... mydło i papier, które coraz częściej widywane były w łódzkich szkołach.
Wcześniej zdarzało się, że po większych przerwach środków higieny w toaletach brakowało. Jedna z łodzianek zdziwiła się, gdy jej dziecko wróciło ze szkoły chwaląc... koro-nawirusa. Okazało się, że odkąd stało się głośno o wirusie, w szkolnej toalecie zawsze dostępne jest mydło i papier. Radość nie trwała długo. Po dwóch tygodniach papieru znów zaczęło brakować. A wkrótce potem szkoły zamknięto.
Pojawiły się też ulotki informacyjne w języku angielskim i chińskim na łódzkich dworcach i lotnisku, prywatne rozmowy o wirusie. Zaczęło się czytanie doniesień medialnych, wertowanie internetu w poszukiwaniu wiadomości o wirusie z Wuhanu. Panika zdezorganizowała pracę inspekcji sanitarnej i szpitala im. Biegańskiego w Łodzi. Nawet po kilkaset osób dziennie dzwoniło z pytaniami o koronawirusa. Część domagała się natychmiastowego przebadania, nawet jeśli nie była w Chinach.
CZYTAJ WIĘCEJ >>>>