Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koronawirus w Łodzi. Gdy strach jest podać rękę. Jak wygląda życie w regionie w czasach koronawirusa?

Matylda Witkowska, MK, KW, MS, AK, JD
Koronawirus w ciągu kilku dni wywrócił nasze życie do góry nogami. Zmieniliśmy sposób pracy, nauki, zamieniliśmy uściski dłoni na kuksańce. Ale wraz z rozwojem epidemii pojawiły się też lęki, niepokoje, czasem wrogość wobec chorych. Psychologowie uspokajają: tak jesteśmy skonstruowani, a będąc Polakami boimy się jeszcze bardziej.

Początkowo zmiany związane ze zbliżającym się zagrożeniem koronawirusem SARS-CoV-2 pojawiały się wolno i niezauważalnie. Potem przyspieszyły do zawrotnego tempa. Dziś sytuacja zmienia się z minuty na minutę. I nikt nie wie, jak się skończy.

Jednym z pierwszych sygnałów, że coś jest z wirusem na rzeczy, były... mydło i papier, które coraz częściej widywane były w łódzkich szkołach.

Wcześniej zdarzało się, że po większych przerwach środków higieny w toaletach brakowało. Jedna z łodzianek zdziwiła się, gdy jej dziecko wróciło ze szkoły chwaląc... koro-nawirusa. Okazało się, że odkąd stało się głośno o wirusie, w szkolnej toalecie zawsze dostępne jest mydło i papier. Radość nie trwała długo. Po dwóch tygodniach papieru znów zaczęło brakować. A wkrótce potem szkoły zamknięto.

Pojawiły się też ulotki informacyjne w języku angielskim i chińskim na łódzkich dworcach i lotnisku, prywatne rozmowy o wirusie. Zaczęło się czytanie doniesień medialnych, wertowanie internetu w poszukiwaniu wiadomości o wirusie z Wuhanu. Panika zdezorganizowała pracę inspekcji sanitarnej i szpitala im. Biegańskiego w Łodzi. Nawet po kilkaset osób dziennie dzwoniło z pytaniami o koronawirusa. Część domagała się natychmiastowego przebadania, nawet jeśli nie była w Chinach.

Maseczki wykupione

Potem zabrakło maseczek w aptekach. Co przezorniejsi łodzianie robili zakupy już kilka tygodni temu. Na łódzkim Widzewie maseczek nie było w aptekach już w lutym. Bardziej zapobiegliwym udało się zakupić i zmagazynować po kilka sztuk. Potem maseczek zaczęło brakować też niektórym dentystom i lekarzom.

Być może to sprawiło, że mimo innych objawów paniki noszenie maseczek w regionie łódzkim się nie przyjęło. Tuż przed zamknięciem obiektów kulturalnych do jednego z łódzkich teatrów niedawno weszło kilka osób w maseczkach.

- Weszli na widownię, zobaczyli, że nikt maseczek nie nosi, i szybko je zdjęli - opowiada jeden z widzów.

Za to w teatralnych foyer zapanowała moda na witanie się przez trącanie łokciem. W mniej formalnych sytuacjach łodzianie dodali do tego lekkie kopnięcie w stopę, zgodnie z zasadą: łokieć-łokieć, stopa-stopa.

Teraz dylematu nie ma, bo w czwartek teatry zamknięto, podobnie jak kina, muzea i filharmonie. Jednak odważnych do zasiadania na widowni i tak nie było już wielu. Na jeden z ostatnich seansów w Cinema City w środę wieczorem zarezerwowana była połowa miejsc. Ale na widowni pojawiło się tylko dziewięć odważnych osób. Siadali jak najdalej od siebie.

Od serdeczności do wrogości

Władze apelowały, by w tych dniach być dla siebie serdecznym, wyrozumiałym i dbać o sąsiadów oraz o osoby chore. Ale panika bywała silniejsza niż więzi społeczne. Łodzianka, która wyszła za mąż za Włocha i od kilku lat mieszka z nim w Polsce, poszła na zakupy do jednego z marketów. Gdy rozmawiała z nim po włosku, podeszła do nich kobieta z płaczem błagając, żeby opuścili sklep, nie zarażali jej dzieci i pozwolili im żyć.

Jeszcze gorzej miał znany chiński kucharz z Wrocławia. Kilka dni temu został pobity w centrum miasta. Podbiegło do niego kilku młodych ludzi, napluło w twarz, a następnie pobiło do krwi i uciekło. Mężczyzna mieszkał we Wrocławiu od 25 lat, był nagradzany za promowanie Wrocławia jako miasta przyjaznego mieszkańcom. Pojawiło się przypuszczenie, że atak miał charakter rasistowski i związany był z panującą w Chinach epidemią. Szczęśliwie w regionie łódzkim takich ataków nie zanotowano.

Urzędnicy uciekli z pracy

Ale strach przed wirusem robił swoje. Przekonał się o tym burmistrz Wielunia Paweł Okrasa. Mimo zagrożenia koronawirusem wybrał się na wypoczynek do Włoch. Po powrocie, zamiast poddać się domowej kwarantannie, przyszedł do pracy i przyjmował interesantów, co spowodowało paraliż w dwóch wydziałach urzędu. Pracownicy w obawie przed ryzykiem zakażenia koronawirusem nie przyszli do pracy. Burmistrz tłumaczył, że w regionie, w którym wypoczywał, nie odnotowano przypadków wirusa. Twierdził także, że regularnie przebywał w saunie w temperaturze, która skutecznie zabija wirusy. Okrasa następnego dnia postanowił pracować zdalnie, by nie wzbudzać paniki.

Urząd wyciągnął wnioski z tego zdarzenia. Gdy kilka dni później starosta wieluński Marek Kieler poleciał służbowo do partnerskiego miasta Ochtrup w Niemczech. Po konsultacji z sanepidem i powrocie do kraju Kieler zdecydował się poddać kwarantannie domowej. W czasie, kiedy starosta wylatywał do Niemiec, w okolicach Ochtrup nie odnotowano żadnych przypadków koronawirusa. To się zmieniło w trakcie wizyty.

Uczniowie na wolności

Uczniowie i studenci w całym regionie przez dwa tygodnie nie będą chodzić do szkoły. Największe uczelnie z Łodzi: Politechnika Łódzka i Uniwersytet Łódzki przedłużyły zawieszenie zajęć do 14 kwietnia, czyli wtorku po Świętach Wielkanocnych. Z organizacji działających na Politechnice Łódzkiej prawo do prowadzenia działalności uzyskało tylko Studenckie Radio Żak.

W akademikach wprowadzono zakaz odwiedzin. Ale studentom pozwolono normalnie wychodzić. Dlatego w środę, zaraz po ogłoszeniu zamknięcia uczelni, studenci zaczęli tłumnie gromadzić się w barach przy akademikach.

Aby skłonić młodych ludzi do pozostania w domach na czas przerwy w nauce, Straż Miejska w Łodzi wprowadziła patrole w centrach handlowych i na Piotrkowskiej, które mają przypominać o tym, że bezpieczniej jest siedzieć w domu.

Niektórzy korzystają

Nie wszyscy w regionie poczuli się do tego przekonani. Jeden z ośrodków rekreacji konnej na terenie powiatu radomszczańskiego w związku z zamknięciem szkół zaproponował dzieciom półkolonie. Podczas pierwszej rozmowy z organizatorem dowiedzieliśmy się, że półkolonie są organizowane, ale grupy dzieci będą liczyły 4-5 osób, więc zagrożenia nie będzie. Po drugiej rozmowie okazało się jednak, że w związku z ogólnopolskimi zaleceniami organizator zrezygnował z pomysłu. Odwołano również wszystkie jazdy.

Urzędy w regionie łódzkim wprowadziły specjalne środki ostrożności. Urząd w Piotrkowie Trybunalskim skrócił nieznacznie godziny pracy ze względu na to, że część urzędników pracuje zdalnie. Dodatkowo ograniczono wejście petentów do jednego z budynków - do tej pory piotrkowianie wchodzili wejściem A i wejściem B, kilka dni temu w związku z zagrożeniem epidemiologicznym dano im do dyspozycji tylko wejście B.

Mieszkańcy zauważyli, że nie wszystkie środki ostrożności w urzędach przynoszą pożądany skutek. Na przykład Powiatowy Urząd Pracy w Łodzi w czwartek rano wpuszczał do budynku tylko po kilku petentów. To sprawiło, że pozostali... przepychali się i tłoczyli przed wejściem. Petenci, którzy przyszli w czwartek do sali obsługi klienta ZUS przy ul. Zamenhofa, zobaczyli... że stanowiska urzędnicze są odgrodzone od nich warstwą... samoprzylepnej folii ochronnej.

Ale ograniczenia w urzędach związane z koronawiru-sem pokazały też swoją pozytywną stronę. Urzędy w tym tygodniu przypominały mieszkańcom, że w dzisiejszych czasach coraz więcej spraw można załatwić przez internet. Być może po zakończeniu epidemii obywatele będą bardziej biegli w internetowych kontaktach z administracją, więcej osób będzie korzystało z serwisów ePUAP, czy przygotowywanych przez służby skarbowe gotowych, elektronicznych formularzy PIT.

Szturm na sklepy

Panikę widać było głównie... w sklepach i centrach handlowych, bo mieszkańcy regionu rzucili się na zakupy. Najpierw z drogerii zniknęły płyny dezynfekcyjne i mydła antybakteryjne. W ostatnich dniach zaczęło też brakować w sklepach pojedynczych produktów.

W środę i w czwartek łodzianie stali w dużych kolejkach i wyjeżdżali z wyładowanymi bardziej niż przed świętami koszykami. To sprawiało, że w poszczególnych sklepach zdarzały się braki, na przykład w Łodzi w jednym z marketów nie było mięsa, w innym z kasz była tylko gryczana. Część osób rezygnowała z zakupów, by ominąć kolejki, ale w wielu sklepach było luźno.

Podobnie było w mniejszych miastach. Na terenie Bełchatowa od środowego popołudnia mieszkańców można było dostrzec głównie w okolicach supermarketów. W czwartkowy poranek kolejki ustawiały się już na pół godziny przed otwarciem sklepu Kaufland.

Epidemiologiczne dylematy nie ominęły też Kościoła. Przewodniczący Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki najpierw wezwał do zwiększenia liczby mszy św., by rozładować tłok i ryzyko przeniesienia wirusa, potem udzielił dyspensy od niedzielnej mszy św. dla osób chorych lub bojących się zarażenia. Księżom przypomniano, że można otrzymać komunię św. na rękę, zakazano też całowania krzyża oraz relikwii.

To normalne, że się boimy

Zmiana zachowania mieszkańców regionu w obliczu epidemii nie dziwi Małgorzaty Czerneckiej, psycholożki z łódzkiej firmy Human Power.

- To naturalne zachowanie - podkreśla. - Biologicznie jesteśmy tak skonstruowani, żeby poszukiwać w naszym życiu zagrożeń. To nam pozwala przetrwać. Gdyby nasz mózg koncentrował się tylko na przyjemnościach, prawdopodobnie jako gatunek byśmy nie przeżyli - wyjaśnia.

Jednak na biologiczne uwarunkowania nakładają się jeszcze zaszłości historyczne i kulturowe predyspozycje Polaków. - Jako naród mamy dosyć duży poziom stresu i lęku, który przekazywany jest z pokolenia na pokolenie. Mamy w sobie dużą zbiorową niepewność wynikającą z naszej historii - mówi Czernecka. - I za bardzo nie ufamy polskiej służbie zdrowia.

Efekty tego widać w sytuacji rozwijającego się zagrożenia epidemią.

- Próbujemy zareagować odpowiednio na zaskakującą dla wszystkich sytuację, która zmienia się niemal z godziny na godzinę. Nie mamy poczucia kontroli, bo nie wiemy, co się będzie działo dalej - mówi psycholożka.

Jak podkreśla, jako społeczeństwo po raz pierwszy od bardzo długiego czasu mamy do czynienia z taką sytuacją. - Dlatego pierwsza fala lęku i paniki musi dziś tak wyglądać - mówi. - Ktoś z zewnątrz mógłby powiedzieć, że jako Polacy przesadzamy. Ale widzimy już, że Włochom ich luźne, pozytywne podejście tym razem nie pomogło. Nasz lęk i idąca za tym ostrożność może tym razem okazać się wspierająca.

Czy przy kolejnych wybuchach epidemii będzie lepiej? - Jako ludzie jesteśmy w stanie zaadaptować się do każdej sytuacji. Dlatego także z epidemią jako stanem zagrożenia, oswoimy się z czasem. Pamiętajmy, że ta sytuacja nie będzie trwać wiecznie. Poziom lęku będzie opadał. A za drugim razem jest zawsze łatwiej. Jeśli coś jest złego, ale znajomego, jest dużo łatwiej - podkreśla Czernecka.

ZAKAŻENIE WIRUSAMI I BAKTERIAMI - CO MOŻE POMÓC W PROFILAKTYCE? >> Sprawdź w naszym sklepie <<

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Te produkty powodują cukrzycę u Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Koronawirus w Łodzi. Gdy strach jest podać rękę. Jak wygląda życie w regionie w czasach koronawirusa? - Dziennik Łódzki

Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany