Ekstremalne wyzwania to jego żywioł - niezwykła pasja dyrektora łódzkiej szkoły
- Staram się być po prostu przy nim, we dwóch jest raźniej – mówi pan Wiesław. - No i w razie czego pomogę. Identyfikuję się z biegającymi i zamierzam spróbować swoich sił. Staram się też być na punktach kontrolnych, czekam na mecie. Muszę przyznać, że syn dobiega brudny, ubłocony, ale nigdy jeszcze nie był ledwo żywy.
- Wytrzymałość fizyczna to jedno, a psychiczna – drugie i to chyba jest trudniejsze – stwierdza Marcin Józefaciuk. - Ciało działa w pewnym momencie jak automat, nie czuje się go. Gdy tak się biegnie te kolejne kilometry, kończy się bateria w mp3, nie ma muzyki, zostają własne myśli o pracy, o życiu, a potem już nawet ich się nie rejestruje i osiąga się stan transu, coś w rodzaju zen. Ale poza tym na takich biegach panuje wspaniała atmosfera – nie ma nastawienia na wynik rywalizację, ludzie sobie nawzajem pomagają, szczególnie gdy trzeba pokonać jakąś przeszkodę, np. pionową ścianę. I co ciekawe – 43 procent uczestników to kobiety.
Jak taki wysiłek wpływa na zdrowie?
- Ja się czuję dobrze – zapewnia Marcin Józefaciuk. - Mam 37 lat. Jestem dawcą krwi. Opiekuje się mną fizjoterapeuta. Przed wyjazdem na wulkany będę musiał poddać się badaniom – to wymóg. Odżywiam się w miarę normalnie – nawet mówię, że biegam, żeby jeść. Moja dieta na co dzień nie jest jakaś wyszukana – dużo warzyw, szczególnie surowej marchewki, białe serki, chleb wieloziarnisty, lubię precle, nie mam ochoty na mięso.
Czytaj na kolejnym slajdzie