Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

A na poczcie jak w dziupli... Z łódzkich poczt całkiem nie zniknął PRL

Bohdan Dmochowski
Nie tylko mieszkańcy Starego  Polesia i Bałut  narzekają na pogorszenie dostępu do pocztowych  usług.
Nie tylko mieszkańcy Starego Polesia i Bałut narzekają na pogorszenie dostępu do pocztowych usług.
Dla ponad 90-letniego Stanisława Sieńki pójście na pocztę przy ul. Niemojewskiego to cała wyprawa. Dlatego przed wyjściem z domu zasiada na pół godziny w fotelu, bo wie, że w urzędzie brakuje krzeseł i nawet na chwilę nie przycupnie. Pomieszczenie jest wielkości dziupli, tłok powstaje już przy dziesięciu klientach, więc - stary czy nie - ma sterczeć przed okienkiem i czekać.

Pan Stanisław mimo wszystko przywiązał się do tej miniaturowej placówki, pani naczelniczki i dwóch sympatycznych urzędniczek pokazujących się w okienkach kasowych i jednym uniwersalnym.

- Najważniejsze, że w sąsiednim bloku mieszkam i jak tako łażę - mówi z pokorą, której nie wstydzą się tylko ludzie o zbrużdżonych sędziwym wiekiem twarzach.

Rejon wielki, poczta tycia...

Mniej łagodne w sądach są kilkadziesiąt i kilkanaście lat młodsze od niego klientki:

- Mój rekord w tym miesiącu to dwie godziny stania po polecony, ale już po półgodzinie pot po człowieku płynie, nawet zimą! - wachluje się połami futra mieszkanka pobliskiego bloku. - Tylko żeby potem nie było, że ja to wszystko mówię... - zastrzega.

- W tym rejonie Bałut mieszka bardzo wielu starszych ludzi, emerytów - zauważą inna klientka. - Oni nie przerzucą się gremialnie na internet. Tradycyjnie wszystko wysyłają i odbierają przez pocztę i wyglądają listonosza. Są trzy okienka, jedno zawsze nieczynne, pewno za mało personelu mają.

Na pytanie - kiedy nie ma kolejki, odpowiada: - Jest zawsze, bo ta poczta ma wielki obszar, sięgający aż do ulicy Łupkowej. Rejon wielki, a poczta tycia - pokazuje mały palec.

Umyka ludzkiej pamięci dokładna data zaadaptowania na Urząd Pocztowy 82. lokalu mieszkalnego w bloku przy Niemojewskiego 25. Poprzedni przez najmniej 20 lat mieścił się w niskim budyneczku przy ul. Kolińskiego.

- Wprowadzili ją tu najmniej dziesięć lat temu - podaje przybliżoną datę pan Ryszard. - Dziś, panie, stałem po awizo piętnaście minut, choć byłem drugi w kolejce. Wszystko tu na kupie - listy, paczki, wpłaty, wypłaty, to i nie dziwota, że panie potrzebują czasu żeby dogrzebać się do przesyłki, potwierdzić wydanie, sprawdzić dowód, walnąć okrągłym stemplem w kwity. Nie wiem jak w innych miastach, ale w Łodzi ta cała poczta państwowa jeszcze się nie wygrzebała z komuny.

Wędrówka niebieskiego fartuszka

PRL wita was! - zaproszenie tej treści mogłoby zawisnąć na drzwiach niejednego ze 124 jeszcze czynnych urzędów pocztowych w Łodzi.

- Ta niby poczta główna przy dworcu Łódź Kaliska to jakaś wiocha! - rozkłada bezradnie ręce rowerzysta z kartonem przywiązanym do bagażnika. - Nie wiem, ile czasu zmarnuję na nadanie tej paczki. Kiedyś wysyłałem roślinki dla klienta. Nie mogli dopasować wielkości pudełka do kwiatków, bo mieli tylko w pięciu rozmiarach. Wie pan, ile tam tkwiłem żeby dopasować karton? Godzinę z hakiem!

Adam S., były pracownik poczty (w łódzkim rejonie PP pracuje około 4,5 tys. osób) jest jeszcze dosadniejszy:

- To był kretyński pomysł z przeniesieniem z dużej, w miarę nowoczesnej i świetnie zlokalizowanej Poczty Głównej z Tuwima na Włókniarzy koło Kaliskiego. Na Tuwima była jeszcze przed wojną!

Z kolei pan Wojtek, mieszkaniec ul. Legionów mówi, że ilekroć idzie na pocztę w Manufakturze Łódzkiej, tylekroć przeżywa swoiste deja vu

Opowiada:
- Do mojej poczty w ciągu ostatnich pięciu lat chodziłem w trzy różne miejsca. Najpierw na Legionów przy Cmentarnej. Było tam dramatycznie. Panie miały na sobie jednakowe niebieskie nylonowe fartuszki w ciapki, takie same jak w latach siedemdziesiątych. Na obsłużenie pięciu osób potrzebowały najmniej godziny. Mniej więcej cztery lata temu placówkę przenieśli do Art-Domu z wejściem od Kasprzaka. Zamykali ją o osiemnastej, w związku z czym trzeba było zwalniać się z pracy, żeby odebrać polecony. Dziupla była mała, więc gdy przychodził zaufany interesant po przesyłkę, sam musiał szukać jej na półkach. Potem, oczywiście pod hasłem ułatwiania życia klientom, przeniesiono moją pocztę w trzecie miejsce - na teren Manufaktury.

Przychodzi tu teraz całe Stare Polesie i się dziwi, bo... w tej niby nowoczesnej poczcie okienek w ogóle nie ma! Właściwie poczty nie ma też! Jest tylko zwykły boks, jakby wnęka na korytarzu. Dowiedziałem się, że aby odbierać na mój dowód i dowód chorej żony nadesłane do niej przesyłki, muszę zapłacić za stosowne pełnomocnictwo dwadzieścia pięć złotych. Ironizuję oczywiście, ale wolę to wszystko obśmiać niż zgrzytać zębami... - macha pan Wojciech kopertą. Ma zamiar wrzucić list do powszechnie dostępnej czerwonej skrzynki, ale musi jej poszukać, bo ta blisko domu... zniknęła wraz z pocztą na Legionów.

- Zniknęły też inne poczty, a z nimi skrzynki na listy, na ulicach: Wróblewskiego, Kilińskiego, Karpia, Tatrzańskiej - liczy prosząca o anonimowość pracownica urzędu. - Zniknęli też listonosze, ubrani od stóp do głów w służbowe nowe buty, mundur i tak zwaną garnizonową czapkę z orzełkiem na głowie. Ci, którzy za 1800 zł nadal chcą codziennie dostarczać na piechotę lub rowerem pękające od przesyłek torby, wyglądają, że pożal się Boże. Podwyżek nie ma od ośmiu lat, a ostatnio czytałam, że według Najwyższej Izby Kontroli likwidacja kolejnych placówek i zwolnienia spowodowały pogorszenie dostępu ludzi do naszych usług. Ale co taki szary pracownik jak ja może...?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany