Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tobiasz Bocheński, wojewoda łódzki: Trening sportowy uzależnia jak słodycze

Jan Hofman
Jan Hofman
O zdrowym stylu życia rozmawiamy z Tobiaszem Bocheńskim, wojewodą łódzkim.

Jest pan wielkim miłośnikiem aktywności fizycznej. Moda, czy potrzeba serca?
Wszyscy zasiedzieliśmy się i to mocno podczas epidemii, teraz wiele osób zdaje sobie sprawę, że czas koronawirusa odcisnął piętno na naszym zdrowiu i sprawności fizycznej. Siedzący charakter pracy, mało ruchu, zamiłowanie do słodyczy - to wszystko przełożyło się na moje problemy z wagą, a właściwie z nadwagą. Kiedy ktoś się za szybko męczy, widzi w lustrze innego człowieka niż jeszcze jakiś czas temu, powinien zacząć działać.
Co pan zrobił?
Podszedłem do tego bardzo naukowo. Na początek przeczytałem kilka mądrych książek. Przeszukałem też Internet, by zobaczyć, różne warianty aktywności. Recepta jest prosta: pięć razy w tygodniu pojawiam się na siłowni, dwa dni biegam, a w pozostałe robię trening siłowy z obciążeniami. Liczę również kalorie, nic nie pozostawiając przypadkowi. Choć w tej materii jestem samoukiem - bilans musi się zgadzać. Wiem już, co to jest zero kaloryczne, a nowym zwyczajem jest codzienne poranne ważenie. Waga nie może kłamać i zawsze mobilizuje.
Jakie są efekty?
Myślę, że bardzo zadowalające. Schudłem siedemnaście kilogramów.
Długo pan nad tym pracował?
Zajęło mi to siedem miesięcy. Nie był to łatwy okres. Musiałem cały czas liczyć kalorie, pilnować wartości odżywczych. Warto wiedzieć, że pozbycie się jednego kilograma tłuszczu wymaga wydatku energetycznego w postaci siedmiu tysięcy kalorii. Przeciętny pączek ma 300 kalorii, stanowiąc równowartość 30 minut biegu. Dieta i wysiłek fizyczny dają świetne efekty. Warto było zmienić codzienne zwyczaje.
Teraz maraton?
Nie ma takich planów. Mój maksymalny dystans to dziesięć kilometrów. Jest mi z tym dobrze i nie zamierzam aż tak forsować organizmu koniecznością pokonania nieco ponad 42 kilometrów.
Zmienił pan dietę?
Całkowicie, nie było innego wyjścia.
Pamięta pan jeszcze smak kotleta schabowego?
Oczywiście, bo nie zniknął z mojej listy dań. Jem jednak znacznie mniejsze porcje. Teraz jest tyle możliwości przy układaniu dziennego jadłospisu, że dieta nie musi być utrapieniem i nieustającym problemem. Można jeść zdrowo oraz dużo a jednocześnie chudnąć, będąc sytym.
Co dominuje w pańskim menu?
Najczęściej kurczak, indyk lub tuńczyk. Do tego dochodzą odżywki białkowe, twarogi, jak i owsianka
Czego najbardziej brakuje?
Oczywiście słodyczy. Są wprawdzie w domu, bo żona je bardzo lubi, ale obchodzę je szerokim łukiem.
No to musi pan cierpieć…
Nie jest tak źle. Cukier zamieniłem na ksylitol, bo to naturalna alternatywa, która jest równie słodka za to o wiele zdrowsza i mniej kaloryczna. Mogę sobie pozwolić na kostkę gorzkiej, 90 procentowej, czekolady dziennie. To jednocześnie smaczne i bardzo zdrowe ze względu na różne wartościowe substancje odżywcze.
Wyobraża pan sobie teraz życie bez aktywności fizycznej?
Nie. Nie wiem, jak mogłem bez tego żyć. Endorfiny, wydzielające się po treningu są tak samo uzależniające jak słodycze. Kiedy nie mogę iść ćwiczyć, to odczuwam ten brak dotkliwie. Staram się jednak dbać o zdrowie. Może dla wielu powiedzenie w zdrowym ciele, zdrowy duch, to wyświechtany frazes, ale dla mnie jest to nadal bardzo aktualna sentencja, której staram się hołdować. Obecnie nie wyobrażam sobie życia bez aktywności fizycznej.
Miłośnicy biegania oddają się swojej pasji w parkach, na boiskach, generalnie pod gołym niebem. Pan całkowicie z tego zrezygnował, przeniósł się do klubu fitness, rezygnując ze aktywności na powietrzu. Z jakiego powodu?
Szybko przekonałem się że powietrze w Łodzi nie jest czyste i jego jakość pozostawia wiele do życzenia. Sprawdziłem, że wiele osób, które dłuższy czas biegały w mieście mają teraz problemy z oddychaniem. Chcę tego uniknąć i dlatego zdecydowałem się przenieść do pomieszczenia i biegać na bieżni w klubie czy siłowni. Nie bez znaczenia jest także to, że bieganie w terenie nie daje pełnego komfortu i nie pozwala skupić się wyłącznie na wysiłku.
Z racji pełnionej funkcji jest pan zapracowanym człowiekiem. Jak udaje się wygospodarować czas na aktywność fizyczną?
Muszę się solidnie starać. Dużo pracuję i dlatego w grę wchodzą jedynie wieczorne treningi, dlatego niezbędne są negocjacje z małżonką, bo muszę ukraść trochę czasu przeznaczonego dla rodziny. Na szczęście jest wyrozumiała i wspiera mnie w mojej aktywności. Ba, sama myśli o powrocie do treningów. Kiedyś był to jej żywioł. Niestety, pandemia znacznie wyhamowała jej aktywność.
Co ćwiczyła?
Taniec towarzyski, ale doskonale zna się też na piłce nożnej. Mecze, szczególnie te reprezentacyjne, ogląda pasjami. Często z dumą podkreśla, że zna się na futbolu lepiej ode mnie, co przyjmuję z pokorą.
Są wspólne zakupy?
Tak, chodzimy razem i bardzo to lubimy.
W marketach pcha pan tylko wózek?
Nie, w pełni współpracujemy. Każdy pakuje do wózka to, co lubi i nigdy nie zdarzyły nam się spory na tym tle.
A co z posiłkami?
Najważniejsze to znaleźć czas, by zjeść razem, choć każde z nas spożywa coś innego. Moje potrawy nie są wyszukane i daleko im do wykwintności, a to wynika z diety, którą sobie narzuciłem. Jem kurczaka z ryżem i warzywami, a żona w tym czasie ma zwykle coś o wiele smaczniejszego, ale znacznie bardziej kalorycznego. W kwestii przygotowania posiłków jestem samowystarczalny. Umiem gotować i nie sprawia mi to problemu. Spory pojawiają się jedynie wówczas, kiedy trzeba pozmywać naczynia
Potrzebny jest arbiter?
Nie, szybko pojawia się porozumienie i zmywamy na zmianę. Wczoraj była moja kolej.
Jak pan przetrwa święta?
To wyjątkowy czas, dlatego hołduję zasadzie, że dieta wówczas nie obowiązuje. Nie wolno nikomu, kto przygotowywał potrawy sprawić przykrości wymówkami, szczególnie dziadkom czy rodzicom. W żadne święta kalorii liczyć nie wolno! Wiem, że wszyscy solidnie się napracowali podczas przygotowań, włożyli w to wiele serca, dlatego nie można im robić przykrości i odmawiać jedzenia smakołyków.
A co z wagą?
Wiem, że w tym czasie skoczy nieznacznie w górę. Trudno, to jest wliczone w koszty i później trzeba będzie solidnie popracować, aby zrzucić niechciane kilogramy.
Co szczególnie pan uwielbia?
Moja żona przygotowuje jajka w przeróżnej postaci. Mama ma bogatą kulinarną wyobraźnię, dlatego każdego roku coś nowego pojawia się na rodzinnym stole. Dzięki temu tworzy się fajne i miłe połączenie tradycji z urozmaiceniem.
Jaki jest pański wkład w świąteczny stół rodziny Bocheńskich?
Zawsze otrzymuję odpowiedzialne zadanie, czyli malowanie jajek. Staram się bardzo, ale zdaniem najbliższych nie wychodzi mi to najlepiej. Brak uzdolnień manualnych staram się nadrobić zaangażowaniem.
Jest ulubiony wzorek?
Nie jestem aż tak zaawansowany artystycznie. Żona jest zdania, że dobrze mi idzie malowanie jajek na… niebieski kolor. Nie to jest jednak dla niej najistotniejsze. Ważne jest, że robimy coś wspólnie. Fakt, że wzory na jajkach wychodzą mi delikatnie nierówne zawsze zostaje wybaczone.
Jak państwo spędzają święta?
Dla mnie jest to rzadki moment radości, że mogę swobodnie dysponować czasem. Jeśli uda się wykroić go trochę, to z przyjemnością oddaję się czytaniu książek. Zawsze mam sporo zaległości i robię wszystko, aby je w święta nadrobić. Staramy się też sporo spacerować, ale muszę także znaleźć chwilkę na partię ping ponga z moim teściem i szwagrem.
Często nieodzownym elementem spotkań wojewody są rauty, bankiety, przyjęcia czy zwykłe obiady. Tam raczej owsianki czy musli nie serwują. Jak w takiej sytuacji pan sobie radzi?
W takich przypadkach cierpią moi współpracownicy, bo to oni przyjmują na siebie rolę konsumentów przygotowanych potraw. Są takie dni, że w odstępie kilku godziny odwiedzam trzy gminy i każdy z gospodarzy chce podjąć rządowego przedstawiciela uroczystym obiadem… To bardzo miły gest, ale z punktu widzenia człowieka, w którego jadłospisie rządzą zasady ścisłej diety, to trudna sytuacja. Stąd potrzebuję pomocy moich współpracowników…
Co oni na to?
Podchodzą do sytuacji ze zrozumieniem, ale później robią mi wyrzuty za ilości zjedzonego ciasta i innych potraw.
Ponoć chciał pan zostać tenisistą?
Rzeczywiście to mój ulubiony sport. Wszystko zaczęło się dość przypadkowo. Gdy miałem 14 lat miałem iść z mamą do teatru, ale jak to bywa w przypadku pań, potrzebują znacznie więcej czasu na przygotowanie kreacji. Ja byłem już znacznie wcześniej gotów do wyjścia i dlatego zasiadłem przed telewizorem. Akurat pokazywano finał US Open, w którym Agassi mierzył się z Samprasem. Zdaniem fachowców był to jeden z dwudziestu meczów-klasyków tenisa. Zafascynował mnie ten pojedynek, choć wówczas nic nie wiedziałem o tej dyscyplinie, nie znałem zasad tego sportu. Wiedziałem jednak, że muszę trafić na kort. Tak się stało i przez kolejne dziesięć lat uczęszczałem na treningi, choć nigdy nie zostałem zawodnikiem jakiegokolwiek klubu. Przygodę z tenisem zakończyło rozpoczęcie studiów prawniczych. Patrząc na to z perspektywy czasu, porzucenie kortu było błędem.
Jak pan ocenia sprawność sportową łodzian?
Przede wszystkim martwi mnie stan uświadomienia sportowego dzieci i młodzieży. Wiele osób interesuje się sportem, ale głównie tym pokazywanym na ekranach telewizora czy smartfona.
Raporty alarmują, że w ostatnim dwudziestoleciu stan kondycji naszej młodzieży drastycznie się pogorszył. A to bezpośrednio może się przełożyć na sport kwalifikowany i fakt nie ujawnienia wielu talentów na miarę Lewandowskiego czy Hurkacza. Trzeba temu przeciwdziałać i to na wszystkich frontach. Staram się i będę to robił dalej, by podkreślać znaczenie aktywności fizycznej przy każdej sposobności. Wszyscy powinniśmy wspierać sportowców i osoby promujące zdrowy styl życia.

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany