Pan Tolek, kelner z Grand Hotelu jest jedną z ikon łódzkiej branży gastronomicznej [ZDJĘCIA]
- Kiedyś - wspomina z humorem Zdzisław Kosakowski, też orbisynek - przyszła do„Malinowej” lekko wstawiona parka. Tak się złożyło, że był wolny tylko jeden dwumiejscowy stolik pod ścianą. Pani wybrała krzesło stojące przodem do sceny, więc jej partner, mający striptizerkę za plecami, musiał się odwracać. Pani tego nie wytrzymała.
- Jeżeli chcesz zobaczyć biust, to proszę! - wstała i pięknym gestem ściągnęła bluzkę i stanik. I w tym momencie się porobiło! Wszyscy goście wlepili w tę panią oczy, a striptizerka najpierw osłupiała, a po kilku sekundach uciekła z podwyższenia.
- Striptizerki miały swoje artystyczne pseudonimy: Lolita, Sandra, Sylwia, Roksana. Żadne tam Zosie czy Anie. Miały stroje powiewne, eksponujące części ciała, które pokazywały po kolei, od góry zaczynając, na dole kończąc. To były ładne kobitki. Same występy to nic. Ciśnienie podskakiwało panom, gdy pląsającą panienkę oświetlały cały czas jupitery. Ale tak naprawdę zupełnie nagą striptizerkę goście widzieli tylko przez 2-3 sekundy. Gdy ostatnim ruchem ściągała majteczki, światło gasło, a ona chowała się za kotarą sceny - opisuje przebieg „socjalistycznego striptizu” Tolek Kwiatkowski. I dodaje:
Czytaj na kolejnym slajdzie