Pan Tolek, kelner z Grand Hotelu jest jedną z ikon łódzkiej branży gastronomicznej [ZDJĘCIA]
Niedawno kilkunastu byłych kelnerów niegdyś słynnej orbisowskiej restauracji „Malinowa”, spotkało się w „Dworku” przy Stawach Jana, by przywołać czasy, gdy sława serwowanych w orbisowskim Grandzie potraw oraz dancingów z występami striptizerek i tańcami przy muzyce słynnych kapel, docierała daleko poza granice Łodzi. Wspominki pod schłodzoną żytnią, jarzębiaczek i brandy przeciągnęły się dopółnocy. Ostatni od biesiadnego stołu odszedł ten, który wszystko zaczął: Antoni Kwiatkowski - jedna z niewielu już ikon łódzkiego kelnerskiego fachu.
- Orbisynków, jak siebie nazwaliśmy, odliczyło się szesnastu - śmieje się Kwiatkowski.
Jak filmowy Boryczko
Jego droga do restauracyjnego stolika była kalką jeszcze przedwojennego kelnerstwa. Najpierw w 1970 roku pikolakował w Grand Cafe, skąd trafił na trzymiesięczny staż dorestauracji. Tam wzięli go w egzaminacyjne żarna starzy majstrowie.
Dopiero po dwóch latach terminowania i kilku generalnych próbach przed lustrem w białym kitlu i z takąż serwetką na przedramieniu, nabył prawo do obsługi gości w czterostolikowym rewirze.
- Przeszedłem wszystkie szczeble, tak jak filmowy żółtodziób Boryczko, zagrany w filmie Janusza Majewskiego „Zaklęte rewiry” przez Marka Kondrata. No i czekało się, aż jakiegoś kelnera z restauracji wywalą.
Były Lolity...
Czytaj na kolejnym slajdzie