Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Bonda podpaliła Łódź. Będzie głośno o naszym mieście...

Rozmawiała Renata Sas
Jej książki są skazane na sukces. Skoro Katarzyna Bonda, autorka kryminalnych bestsellerów, osadza w Łodzi akcję „Lampionów” (właśnie się ukazały), to o naszym mieście będzie głośno.


Dlaczego Łódź?

Przyjechałam tu kiedyś na spotkanie, były pytania, kiedy akcja w Łodzi, pomożemy ci (tu Bonda wymienia wiele osób, które odkrywały jej miasto). Początkowo potraktowałam to jako żart. Do następnej książki miałam wybrane Podkarpacie. Wiedziałam już, że ogień, że będę wysadzać, podpalać, miałam piromana. Nie znałam Łodzi, miałam kiedyś chłopaka stąd, ale to było dawno temu. Wpadłam na tak zwaną suchą dokumentację i to był ten dzień, kiedy opadała sadza po pożarze fabryki kleju. Przejeżdżałam Tuwima przy Kilińskiego obok wypalonej niedawno kamienicy. Taksówkarz mówi: ,,To ja panią zawiozę tam, gdzie dopiero dogaszają. U nas cały czas się pali” - Uznałam, że po co mam wymyślać, skoro tu wszystko jest.

Łódzkie obrazki pasowały do pani upodobania do realizmu.
Ja zakotwiczam akcję i są w niej odnośniki do rzeczywistości. Tworzę puzzle - niektóre fragmenty są prawdziwe, niektóre fikcyjne.

Używa pani wymownego określenia „muszę zakotwiczyć swoje trupy”...

Początkowo koledzy śmiali się ze mnie, a dziś wszyscy robią dokumentacje. Niektórym wystarcza, że wejdą do internetu. Wierzę, że powieść kryminalna może też, przy okazji, opowiadać inne historie. Na początku to było uważane za mankament moich książek. Niektórzy mówili, że wśród tych rasowych psów ja jestem kundlem, który wysadza sufit i nie trzyma się ram gatunku.

„Lampiony”, czyli płonąca intryga nie tylko kryminalna Łódź zasługuje na całą sagę...

Mawia pani: tym , co niewątpliwie łączy narody, są zbrodnie i przestępstwa.

Dlatego za granicą jest tak duże zainteresowanie moimi książkami, bo one mówią sporo o Polsce. Mam bardzo dobry kontakt z czytelnikami, a łodzian spotykam wszędzie. Mają sentyment do miasta. Na warszawskiej promocji „Lampionów” dziękowali, ale są wściekli, że Łódź jest tak źle przedstawiana w mediach.

Chce pani wiedzieć wszystko o opisywanym mieście...

To nie jest tak, że ja kocham przygody. Nienawidzę ich. Ale żeby poznać pracę strażaków, założyłam ich strój, ciężkie metalowe buty, weszłam w zadymienie.

Ale dlaczego tak się pani uparła na pożary?

Bo to jest ogień. Od początku cykl powieści miał być tetralogią; wiedziałam, że będzie w niej przestrzeń ognia. „Lampiony” były najtrudniejszą z moich książek bo przestępstw jest wiele i są bardzo różne. O piromanach dużo napisano, istniało więc poważne ryzyko dokonania „samospalenia”. W Łodzi wzór pożaru w historycznym ujęciu to płonąca fabryka w „Ziemi obiecanej”.

Oczywiście przed „Lampionami” przeczytałam „Ziemię obiecaną” i zachwyciła mnie po raz kolejny. Jest w mojej książce motyw nawiązujący do Reymonta. Poza pisarstwem braci Aszkenazy i „Ziemią obiecaną” nie było popularnej powieści, pokazującej Łódź, a to jest jedno z najciekawszych miast. Zrobiłam porównanie do Feniksa, który się odradza z popiołów i do diwy, która kiedyś była dumna...

Gdyby pani kupiła mieszkanie w Łodzi (tak jak pani się przymierzała), to by pani sobie tutaj pomieszkała?

Jak najbardziej. Odpowiada mi charakter miasta. Podoba mi się, jak ludzie zareagowali na przykre słowa Bogusława Lindy o menelach. Ja bym pewnie też tak zareagowała. Ale najbardziej lubię łódzki humor - ostry, wymagający inteligencji.

Teraz, gdy książka już jest, czy myśli pani: a może trzeba było zostać przy Podkarpaciu ?

Łódź to była najlepsza decyzja. Te kamienice, podziemia, a z drugiej strony piękna artystyczna przestrzeń postindustrialna...Pojechałam ostro: ogień by nigdzie nie zapłonął tak jak w Łodzi.

Jak śliczna dziewczyna, efektownie ubrana, może obcować z taką bandą kryminalistów?

Ja się teraz wypindrzyłam na spotkanie autorskie. Uważam, że czytelnikom należy się szacunek. Bardzo o to dbam. Normalnie to spędzam życie w dresie, w papuciach i czapce. Książkę piszę rok, półtora. Wtedy odklejam się od ciała. Czasem o trzeciej nad ranem uświadamiam sobie, że 11 godzin nic nie jadłam, bo zapomniałam. Pisałam.

Ale Nina, pani dziesięcioletnia córka, musi jeść.

Piszę w setach kilkudniowych i ona jest wtedy u babci. Rozumie to, jest ze mnie dumna, wymyśla mi imiona postaci np. dla dwóch złodziejaszków: Szron i Szadź. Odkąd ona żyje, ja piszę. Nie zna mnie innej. A kiedy napiszę słówko „koniec”, to mam ochotę zadbać o siebie, założyć szpilki.

Na okładkach pani książek BONDA jest zawsze napisane wielkimi literami. To z Bondem kojarzyć się musi.

To jest moje nazwisko. Po tatusiu. Sama bym sobie nie wymyśliła takiego trywialnego pseudonimu. Nazwisko jest łatwe do wykorzystania na rynkach zachodnich. Więcej kłopotu sprawia im „Katarzyna”, choć brytyjski wydawca już opanował wymowę.

Wróćmy jeszcze do Łodzi. Czy wydanie książki to także zerwanie z terytorium, które opanowała pani razem ze swoimi postaciami?

To jest coś potwornego i koniecznego. Muszę to zrobić, bo inaczej chyba bym zwariowała. W pewnym momencie muszę zerwać te związki. O ile książka jest moim dzieckiem, to miejsce akcji nazywam moim chłopakiem. Na czas pisania mamy bardzo bliską relację, a potem niestety muszę je zerwać, bo zafascynował mnie inny. Akcja następnej książki będzie się działa znowu na Wybrzeżu, tak jak „Pochłaniacz”. Bo ja wracam... A Łódź nadaje się na całą sagę…

„Nie chcę się łasić do łodzian. Nie zostałam wynajęta do robienia folderów. Prawda jest najważniejsza.”

ŚLUB OD PIERWSZEGO WEJRZENIA [3.10.16] I ODCINEK NOWEGO PROGRAMU
ŻYCZENIA NA OSIEMNASTKĘ
ŻYCZENIA NA 40 URODZINY
ŚREDNIA DŁUGOŚĆ PENISA...
Numery kierunkowe w Polsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany