Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jaguar z salonu Karlika okazał się „bity”

Łukasz Cieśla
Jaguar z salonu okazał się „bity”
Jaguar z salonu okazał się „bity” 123rf
Iwona Ernst za ponad 200 tys. zł kupiła samochód u dilera Karlika z Poznania. Sądziła, że jest „bezwypadkowy”. Ale się pomyliła. Choć firma zaprzeczała, by sprzedała „bite” auto, to sąd nie uwierzył w zeznania pracowników salonu.

„Bite” auto sprzedawane w znanym salonie samochodowym? Do takiej sytuacji doszło u dilera Karlika z Poznania.
W kwietniu 2014 r. Iwona Ernst kupiła prawie nowego jaguara w salonie dilera Karlika. Było to tzw. auto demonstracyjne, którym wcześniej jeździli np. pracownicy salonu. Miało niewiele ponad 7 tys. km przebiegu. Auto wyceniono na 212,5 tys. zł. Kobieta wzięła je w leasing.

- Nikt słowem nie wspomniał, że sprzedawany mi samochód uległ wcześniej jakiemuś wypadkowi albo kolizji. A ja miałam zaufanie do renomowanego salonu. Nawet się nie targowałam, bo to nie wypada, a poza tym zachwalono samochód jako wyjątkową okazję. Prawda wyszła na jaw po pięciu miesiącach - mówi mieszkanka Gniezna.

We wrześniu 2014 r. pojechała do innego poznańskiego salonu. - Jego pracownicy zwrócili uwagę na moje auto. Gdy usłyszeli, że jest od Karlika, jeden z nich dziwił się, że odważyłam się dokonać tam zakupu. Nie wiedziałam, co dokładnie miał na myśli - mówi Iwona Ernst. - Po chwili, tak od słowa do słowa, zaczęli sprawdzać mojego jaguara. Po badaniach miernikiem lakieru okazało się, że samochód był wcześniej malowany.

Po tej wizycie pojechała do znajomego ubezpieczyciela. Ten swoim miernikiem potwierdził diagnozę mechaników z Poznania.

Jej trzecim konsultantem był rzeczoznawca, którego szybko znalazła w internecie. I on potwierdził, że samochód był „bity”. Stwierdził, że uszkodzony został błotnik tylny prawy, zderzak był wyczepiony, szczeliny pokrywy bagażnika miały różną szerokość. Jego zdaniem auto zostało uszkodzone z prawej strony.

- Gdy dostałam pisemną ekspertyzę tego rzeczoznawcy, około 30 września 2014 r. zadzwoniłam do salonu Karlika. Miałam mocne argumenty w ręce. A niebawem stosowne pismo wystosowali moi prawnicy. Ale salon szedł w zaparte. Oni upierali się, że sprzedali mi auto bezwypadkowe - opowiada Iwona Ernst.
Pracownicy Karlika mieli ją przekonywać, że np. nierówności w powłoce lakieru mogą wystąpić już na linii produkcyjnej.
Zanim sprawą zajął się sąd, mąż Iwony Ernst pod koniec października 2014 roku miał wypadek pod Kielcami. Prawnicy Karlika potem w sądzie przekonywali, że właśnie wtedy auto uległo pierwszym uszkodzeniom. - Samochód kupiony przez tą panią uległ wypadkowi dopiero wówczas, gdy był użytkowany przez nią. Swoje roszczenie zgłosiła dopiero po tym wypadku - przekonuje adw. Mariusz Paplaczyk, pełnomocnik firmy Karlik.

Iwona Ernst jest zaskoczona takim stanowiskiem prawników Karlika. - Mój mąż miał wypadek prawie miesiąc po tym, jak po raz pierwszy zgłosiłam Karlikowi wykryte przez nas usterki.

Sędzia Tomasz Bebejewski, zanim wydał wyrok, powołał biegłego. Ekspert co prawda nie potrafił dokładnie wskazać, kiedy auto uległo pierwszemu uszkodzeniu, ale potwierdził, że nastąpiło to przed wypadkiem męża Iwony Ernst. Biegły wykazał też, że kobieta de facto przepłaciła za auto, bo jego rynkowa wartość wynosiła nie z 212,5 tys. zł lecz 204,5 tys. zł.

- Pani Ernst kupiła auto po cenie wyższej niż rynkowa. Działała w zaufaniu do renomowanego dealera. Zeznania pracowników salonu były częściowo niewiarygodne w zakresie, w jakim twierdzili, że auto przed sprzedażą nie miało uszkodzeń. Zeznania pracowników były niespójne - tak wynika z wyroku wydanego przez sędziego Tomasza Bebejewskiego.
Sędzia przyznał kobiecie niespełna 20 tys. zł z wnioskowanych przez nią prawie 27 tys. zł. A koszty procesu podzielił w ten sposób, że Karlik musiał zapłacić 73 procent kosztów, Iwona Ernst 27 proc. Poznański diler nie odwołał się od wyroku, więc orzeczenie z września 2016 roku stało się prawomocne. Dlaczego Karlik nie kwestionował wyroku?

- Wszelkie działania są ukierunkowane na usatysfakcjonowanie klienta, czego dowodem jest fakt, że w tej spornej i niejednoznacznej sprawie nasz klient nie zaskarżył częściowo niekorzystnego dla siebie wyroku - podkreśla adw. Mariusz Paplaczyk tłumacząc, że Karlikowi nie zależało na eskalowaniu sporu sądowego.

- Ta sprawa była i jest jednoznaczna. Sąd jedynie nieco obniżył wysokość mojego roszczenia, ale nie miał wątpliwości, że sprzedano mi auto, które wcześniej uległo uszkodzeniom - ripostuje Iwona Ernst.

Trzy lata temu opisywaliśmy kłopoty innego kierowcy. On wykrył z kolei, że w salonie Karlika sprzedawano volvo jako bezwypadkowe, „w idealnym stanie”, mimo że wcześniej uległo poważnym uszkodzeniom.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jaguar z salonu Karlika okazał się „bity” - Głos Wielkopolski

Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany