Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdzie zniknęło 100 tysięcy za mieszkanie na Dąbrowie?

Iwona Jędrzejczyk-Kaźmierczak
Sprawa toczy się o dwupokojowe mieszkanie ulokowane na parterze tego bloku na Dąbrowie.
Sprawa toczy się o dwupokojowe mieszkanie ulokowane na parterze tego bloku na Dąbrowie. Maciej Stanik, Łukasz Kasprzak
Nawet przez chwilę przez myśl nie przeszło Jackowi Danielewiczowi, łodzianinowi mieszkającemu w Londynie, jak wiele komplikacji spowoduje w jego życiu wypełnienie ostatniej, zapisanej w testamencie woli matki.

Zgodnie z nią miał kupić bratu dwupokojowe mieszkanie w bloku. Mimo że do transakcji doszło 2,5 roku temu, koszmar z tym związany trwa.
- W wyniku splotu przedziwnych sytuacji lokum kosztowało mnie nie 100, a 230 tys. złotych - opowiada pan Jacek. - A ja cały czas czuję się, jakbym był w ukrytej kamerze i czekam, aż ktoś powie, że to tylko głupi żart.

Z rąk do rąk
Jacek Danielewicz mieszka w Londynie od 1981 r. Prowadzi tam kawiarnię. Często przebywa w Polsce. W połowie 2010 r. zdecydował się kupić w Łodzi dwupokojowe mieszkanie. Zgłosił się do biura pośrednictwa w obrocie nieruchomościami przy ul. Wojska Polskiego. Z jego pomocą znalazł lokum o powierzchni 38 mkw. na parterze bloku przy ul. Tatrzańskiej 88. Podpisanie aktu notarialnego odbyło się w lipcu 2010 r. w kancelarii notarialnej przy ul. Piotrkowskiej.

- Pan Henryk, od którego kupowałem mieszkanie, powiedział, że nie ma konta bankowego i chciałby otrzymać ustaloną kwotę 100 tys. zł w gotówce - wspomina Jacek Danielewicz. - Dzień przed wizytą u notariusza zgłosiłem w banku, że będę chciał pobrać z konta taką sumę.
W akcie zapisano, że "cała cena zostanie zapłacona sprzedającemu przez kupującego w dniu zawarcia umowy". Po jej podpisaniu pan Jacek udał się do banku.

- Po powrocie do kancelarii okazało się, że pan Henryk źle się poczuł i poszedł do domu - opowiada Jacek Danielewicz. - Właścicielka biura nieruchomości, która nam pomagała, poinformowała mnie, że upoważnił ją do odebrania pieniędzy w jego imieniu. Dałem je więc jej. Nie dostałem jednak pokwitowania tej transakcji. Jednocześnie zapłaciłem jej także 2 tys. zł prowizji, na co otrzymałem kwit. Właścicielka poinformowała mnie, że jeszcze tego samego dnia przekazała pieniądze sprzedającemu. Potwierdziła to także w złożonym później zarówno pisemnym oświadczeniu, jak i wielokrotnych ustnych zapewnieniach.
Na przekazanie mieszkania pan Henryk i pan Jacek byli umówieni dwa tygodnie później. Dzień przed ustalonym terminem pan Jacek otrzymał informację o śmierci sprzedającego.

- W dniu, kiedy znaleziono ciało pana Henryka, w jego mieszkaniu, jak się później dowiedziałem, pojawiła się po raz pierwszy jego siostra, jedyna spadkobierczyni - mówi mieszkaniec Londynu. - Była zaskoczona informacją o sprzedaży lokum i twierdziła, że nie znaleziono w nim żadnych pieniędzy. Po rozmowie z policją i przedstawieniu funkcjonariuszom aktu, dostałem przyzwolenie na zajęcie "M".
Pan Jacek przeprowadził generalny remont mieszkania. W listopadzie 2010 roku zdecydował się je sprzedać.

Bez ostrożności i zapobiegliwości
- W lutym 2011 r. moje konto w banku zajął komornik w związku z wnioskiem siostry zmarłego pana Henryka - opowiada Jacek Danielewicz. - Domagała się wypełnienia zapisów aktu notarialnego, czyli zapłaty 100 tys. zł. Poszedłem po poradę do mecenasa. Tam usłyszałem, że jedyne, co mogę zrobić, to wystąpić do sądu przeciwko tej kobiecie. Tak też zrobiłem.

Sprawę rozpatrywały sądy rejonowy i okręgowy w Jeleniej Górze, gdzie pan Jacek jest obecnie zameldowany. Sędziowie orzekli zgodnie, że Danielewicz nie przedstawił wiarygodnych dowodów, które potwierdzałyby fakt zapłaty należnej sumy panu Henrykowi. W uzasadnieniu wyroku sądu okręgowego napisano, że "przedstawione dowody mogą co najwyżej świadczyć, iż pobrał on kwotę 100 tys. zł z banku, lecz nie dowodzą, że przekazał ją sprzedającemu".
Sąd w osobie sędzi Urszuli Wiewióry nie dał wiary oświadczeniu napisanemu w lutym 2011 r. przez właścicielkę łódzkiego biura pośrednictwa w obrocie nieruchomościami, w którym potwierdza ona przekazanie kwoty 100 tys. zł panu Henrykowi. Ustalono, że pośredniczka nie ma ani pokwitowania odbioru kwoty od kupującego, ani też przyjęcia jej przez sprzedającego.

- Zachowanie Jacka Danielewicza było pozbawione ostrożności i zapobiegliwości wymaganej przy tego typu transakcjach - napisała w uzasadnieniu wyroku sędzia Urszula Wiewióra. - Tym bardziej że kupujący, powierzając pieniądze, bazował tylko na oświadczeniu właścicielki biura, iż została ona upoważniona przez sprzedającego do odebrania umówionej kwoty. Spadkobierczyni nie może być pokrzywdzona z powodu niestarannego działania kupującego, który nie zachował elementarnych zasad ostrożności przy finalizowaniu umowy.
Mieszkaniec Londynu zapłacił już siostrze zmarłego zasądzone 100 tys. zł.

- Nie chcę nikogo oskarżać, bo trudno mi stwierdzić, kto w tej sprawie zawinił - mówi pan Jacek. - Wiem jednak, że przekazałem pieniądze pośredniczce i od niej będę domagał się ich zwrotu.
Łodzianin złożył wniosek do Sądu Najwyższego w Warszawie o kasację wyroku. Do właścicielki biura obrotu nieruchomości zostało z kolei wysłane pismo przedprocesowe z żądaniem zapłaty 130 tys. zł (cena mieszkania i koszty sądowe). W odpowiedzi na pismo adwokat właścicielki biura stwierdził, że żądanie od jego klientki zwrotu 130 tys. zł uznaje za bezzasadne. Jacek Danielewiecz zamierza więc wystąpić przeciwko niej na drogę sądową.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany