Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów
2 z 2
Przeglądaj galerię za pomocą strzałek na klawiaturze. Po ostatnim zdjęciu przejdziesz na shownews.pl.
Poprzednie
Przejdź na shownews.pl
Przesuń w prawo aby przejść na shownews.pl
Branża gastronomiczna rozpaczliwie walczy o przetrwanie...
fot. Jemy w Łodzi

Czy łódzka gastronomia przetrwa? Dostawy do klienta nie są deską ratunkową gastronomii. Jest coraz gorzej!

Branża gastronomiczna rozpaczliwie walczy o przetrwanie kryzysu spowodowanego epidemią koronawirusa i zamknięciem lokali. Determinacja, żeby jakoś doczekać ponownego ich otwarcia, jest olbrzymia, ale wciąż nie wiadomo, kiedy to nastąpi, a każdy dzień przestoju to niepowetowane straty.

Choć początkowo wydawało się, że przestawienie lokali działających stacjonarnie na działalność z ofertą na wynos lub z dowozem będzie dobrym pomysłem na przetrwanie pandemii, rzeczywistość szybko zweryfikowała te nadzieje.

- To był promil wcześniejszych obrotów, niedający żadnego uzasadnienia ekonomicznego do dalszego prowadzenia w ten sposób działalności - mówi Marcin Celmerowski, prezes Grupy Bawełna, która zarządza czterema popularnymi restauracjami. Właśnie wszystkie zostały zamknięte. Na razie na tydzień.

- Dowozy nie rekompensują utraty obrotów na zwykłym poziomie. Robię to tylko dlatego, żeby mieć za co utrzymać załogę - przyznaje Grażyna Szerszyńska, współwłaścicielka burgerowni Pittu-Pittu.

Jeszcze gorzej jest w lokalach, których oferta przed epidemią bazowała na napojach wyskokowych, a nie na żywności. Drinków z dowozem nikt raczej nie zamawia, a akcje sprzedaży na wynos kotajli, czy butelkowanych nalewek są raczej aktem rozpaczy niż długofalową strategią.

- W kryzysie gastronomia pada jako pierwsza, a podnosi się jako ostatnia. Dowozy jej nie uratują, bo pozwalają tylko w minimalnym stopniu ograniczyć straty. Spadki obrotów w lokalach sięgają 80-90 procent. Restauratorzy, którzy się na to zdecydowali, robią to tylko dlatego, żeby jakoś uskładać na wypłaty dla pracowników i po prostu dać im jakieś zajęcie - mówi Agata Zarębska, współautor-ka znanego bloga gastronomicznego „Jemy w Łodzi”. - Rokowania są niestety kiepskie. Likwiduje się mnóstwo firm, ludzie tracą pracę, a innym obniża się zarobki. Społeczeństwo ubożeje, a kto martwi się jak przetrwać do pierwszego, ten do restauracji raczej nie pójdzie...

Stosunkowo najlepiej w tych czasach radzą sobie tylko te lokale, które jeszcze przed koronawirusem zbudowały swoją działalność biznesową na dostawach. Osiedlowe pizzerie czy niektóre popularne bary z domowymi obiadami okazały się o wiele bardziej odporne na kryzys niż renomowane restauracje.

- Straty, owszem, są. Ale myślę, że ten kryzys przetrwam głównie dzięki temu, że mam produkt cieszący się renomą i własnych dostawców. Nie muszę płacić pośrednikom -wyjaśnia Grzegorz Urbański, właściciel pizzerii „Biesiadowo” z ul. Piotrkowskiej. - Restauratorom, którzy dopiero weszli w dowozy, szczerze współczuję, bo dwie dominujące na rynku firmy zajmujące się dostawami gotowych dań do domów dogadały się najwyraźniej między sobą i kasują od lokali po 35 procent za usługę.

Zobacz również

Piknik rycerski w Skansenie cieszył się dużym zainteresowaniem. ZDJĘCIA, WIDEO

Piknik rycerski w Skansenie cieszył się dużym zainteresowaniem. ZDJĘCIA, WIDEO

Megafontanna na Stawku Zamkowym już zachwyca opolan i turystów

Megafontanna na Stawku Zamkowym już zachwyca opolan i turystów

Polecamy

Madison Keys przed półfinałem: Wszyscy wiedzą, jak to jest grać na mączce ze Świątek

Madison Keys przed półfinałem: Wszyscy wiedzą, jak to jest grać na mączce ze Świątek

W czwartek finał Pucharu Polski. Na taki mecz kibice czekali niemal dwadzieścia lat!

W czwartek finał Pucharu Polski. Na taki mecz kibice czekali niemal dwadzieścia lat!

Harasuto zostało najlepszym łódzkim klubem międzywojewódzkich mistrzostw

Harasuto zostało najlepszym łódzkim klubem międzywojewódzkich mistrzostw