Biuro sprowadziło łódzkich turystów z Maroka po dwóch z siedmiu dni wycieczki. Opowiedzieli jak wyglądał powrót
- Na granicy w Świeck korek miał długość jednego kilometra. Na przekroczenie granicy czekaliśmy cztery i pół godziny. Do każdego z nas podchodził pracownik służby granicznej z urządzeniem do mierzenia temperatury – wspomina Wojciech Filipiak. – Otrzymaliśmy karty z informację o tym, jak mamy się zachowywać podczas kwarantanny w Polsce. Ledwo przekroczyliśmy granicę, jakoś nikt nie pomyślał, że nie powinniśmy opuszczać autokaru, pojazd się zatrzymał, a my wszyscy pobiegliśmy do karczmy. Trzeba było w końcu coś zjeść i wypić. Autokarem mieliśmy dojechać do Warszawy. Zdecydowaliśmy z żoną, że wysiądziemy w Strykowie. Córka z zięciem podjechali dwoma autami. Córka w maseczce i rękawiczkach zostawiła nam nasze auto z kluczykami w środku abyśmy mogli wrócić do domu. W lodówce czekały już na nas zapasy na pierwsze dni kwarantanny. Podróż z Maroka trwała 35 godzin. W tamta stronę lecieliśmy 4 godziny.
- Decyzja o naszym wyjeździe z Maroka była właściwa. Wylecieliśmy unikając dantejskich scen jakie teraz dzieją się na lotnisku w Marakeszu – opowiada łodzianin. – Była to nietypowa wycieczka. W pięć dni byliśmy na pięciu lotniskach, w czterech krajach i na trzech kontynentach.