Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Girzyński: Na czele rządu może stanąć Jarosław Kaczyński

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
Adam Jankowski
Myślę, że Zjednoczona Prawica dotrwa do końca kadencji. W jakimś ekstremalnym przypadku, a taki też należy brać pod uwagę, bo polityka często wymaga podejmowania ryzykownych decyzji, zawsze pozostaje do wykorzystania jeszcze jedna opcja: rząd, na czele którego stoi Jarosław Kaczyński. Wtedy spory, na jakiś czas przynajmniej, na pewno by się wyciszyły- mówi Zbigniew Girzyński, polityk Prawa i Sprawiedliwości

Opozycja mówi tak: mit Zjednoczonej Prawicy upadł, mamy Zjednoczoną Prawicę podzieloną. I co pan na takie stwierdzenie?

To myślenie życzeniowe. Stan Zjednoczonej Prawicy nie jest może idealny, ale daleki od marzeń opozycji, która zdaje się sama specjalnie zjednoczona nie jest i próbuje trochę zaklinać rzeczywistość poprzez szukanie kłopotów w drugim obozie politycznym.

Marek Suski mówi tak, stopniując: wróg, śmiertelny wróg, koalicjant. To chyba coś znaczy?

Zdaje się, że to zdanie zapożyczone z licznych złotych myśli Leszka Millera. Wydaje mi się, że to on jest pierwotnym autorem tego cytatu, a biorąc pod uwagę różne obozy polityczne, w których funkcjonował i były premier Leszek Miller, i pan minister Marek Suski, to najlepszy dowód na to, że jest to prawda o charakterze uniwersalnym.

Dobrze, to pomówmy o faktach. Zostańmy przy Solidarnej Polsce, która ma zagłosować przeciw unijnemu Planowi Odbudowy po Pandemii, przeciw unijnej strategii energetycznej, a na ostatnim posiedzeniu Sejmu chciała wysłuchać ministra Glińskiego wbrew woli Prawa i Sprawiedliwości.

Solidarna Polska rozczarowana odwołaniem z funkcji wiceministra Janusza Kowalskiego chciała w trzeciorzędnym w sumie głosowaniu zademonstrować, że od jej głosów może zależeć większość koalicyjna. W tym zakresie jej się to udało, bo to głosowanie PiS przegrał. Ono było w sumie mało istotne, chodziło o informację, jaką pan wicepremier Gliński złożył, ale kłopotliwe, bo przecież nie musiał jej składać. Ten cel polityczny, który Solidarna Polska chciała osiągnąć - osiągnęła. Jakie będą tego konsekwencje? Zobaczymy. Historia zna tysiące tego typu epizodów, z których nic nie wynika. Z drugiej jednak strony niekiedy drobny incydent potrafił doprowadzić do rozpętania prawdziwej wojny.

Ale już unijny Plan Odbudowy po Pandemii i strategia energetyczna to ważne kwestie. Wyobraża pan sobie sytuację, w której koalicjant głosuje inaczej niż rząd?

Oczywiście, że w tak kluczowych sprawach sobie tego nie wyobrażam. Myślę, że w tym zakresie trwają w tej chwili bardzo intensywne rozmowy, aby do takiego porozumienia doszło. Tak przypuszczam, bo oczywiście pewności nie mam. Być może zamiast rozmów jest po prostu pokerowa licytacja i przekonanie, że koalicjant nie odważy się zaryzykować tak otwartego konfliktu.

No dobrze, ale Solidarna Polska na czele ze Zbigniewem Ziobro i wspomnianym już wcześniej Januszem Kowalskim krytykowali premiera Morawieckiego za to, że nie było polskiego weta w sprawie unijnego budżetu. Od tygodni mówią, że zagłosują przeciw ustaleniom w Brukseli. I co? I teraz się z tego wszystkiego wycofają?

W polityce widziałem już wielokrotnie bardzo daleko idące zwroty. Janusz Kowalski aktywnie kiedyś działał w Platformie Obywatelskiej, kandydując nawet z jej listy do Sejmu. Zbigniew Ziobro odszedł z PiS w 2011 roku, aby założyć własną partię i bardzo mocno krytykował przez kilka lat Prawo i Sprawiedliwość. Retoryka obu panów i całej ich obecnej formacji uległa w międzyczasie zmianie. Słowa w polityce nie znaczą wiele. Liczą się przede wszystkim czyny. Te słowa, które dziś padają, nie będą miały żadnego znaczenia pod warunkiem, że w głosowaniach, które przed nami ta formacja polityczna poprze plany rządu. Jak będzie? Nie potrafię odpowiedzieć w tym momencie na to pytanie.

Wystawienie swojego kandydata w wyborach na prezydenta Rzeszowa, wiedząc, że PiS wystawi swojego, to też był ze strony Solidarnej Polski czytelny sygnał wysłany prezesowi Kaczyńskiemu.

Wybory prezydenta Rzeszowa będą dla PiS wielkim wyzwaniem i jeszcze większym problemem. Rzeszów to miasto 200-tysięczne, tymczasem PiS od jakiegoś czasu przegrywa we wszystkich miastach powyżej 100 tys., a i tych mniejszych ma coraz większe problemy, aby odnosić zwycięstwa. I nie ma żadnego znaczenia czy to miasta na tzw. Ścianie Wschodniej, czy na Zachodzie. Dotyczy to zarówno wyborów samorządowych, jak i parlamentarnych. Doskonałym przykładem są chociażby ostatnie wybory do senatu. W okręgu rzeszowskim wygrał wprawdzie tamtejszy kandydat PiS, bardzo zresztą doświadczony i ceniony Stanisław Ożóg, jednak wygrał dzięki głosom z okolicznych powiatów. W samym Rzeszowie z jedynym kontrkandydatem całej zjednoczonej opozycji przegrał stosunkiem 40 do 60. W związku z tym obawiam się, że to są wybory, które będzie niezwykle trudno Prawu i Sprawiedliwości wygrać, a wręcz będzie to niemożliwe. Z całą pewność jednak wystawianie większej liczby kandydatów po stronie Zjednoczonej Prawicy jeszcze bardziej sytuację skomplikuje.

Porozumienie Jarosława Gowina też dość jednoznacznie stwierdziło, że nie poprze tzw. ustawy medialnej, która nakłada na media dodatkowy podatek. To kolejny koalicjant, który mówi Prawu i Sprawiedliwości: nie.

Tak jak powiedziałem, problemów w obozie władzy jest sporo i rzeczywiście rząd będzie się musiał z nimi zmierzyć. I tak jak w poprzednim przypadku, tak i w tym trzeba będzie poszukać jakiegoś porozumienia. To sytuacja, mimo wszystko łatwiejsza, bo nawet jeśli doszłoby do wycofania się rządu z propozycji dotyczących podatku medialnego, to nic wielkiego się nie stanie. Nie jest to sprawa fundamentalna, zasadnicza - po prostu jakaś ustawa, którą rząd postanowił przeprowadzić, nie zostanie przeprowadzona. W przypadku spraw europejskich związanych z Planem Obudowy i polityką energetyczną, zwłaszcza jeśli chodzi o tą pierwszą kwestię, to rzecz o wiele poważniejsza i myślę, że ta sprawa będzie bardziej spędzała sens z powiek rządowi niż te zawirowania związane z Porozumieniem.

Pan media dobrze zna, uważa pan, że ta ustawa, która nakłada na nie dodatkowy podatek jest zasadna? Czemu ma właściwie służyć? Może chodzi o uderzenie w media niezależne?

Nie byłem entuzjastą tej ustawy, jak zresztą każdej nakładającej nowe podatki, dlatego nie podpisałem się pod tym projektem. Natomiast, zawsze jeżeli chodzi o każdą ustawę, także i w tym przypadku, decyzje podejmuje się na finiszu prac sejmowych, ważąc wszystkie rachunki strat i zysków. Póki co, ta ustawa nie jest jeszcze procedowana.

Dlaczego Jarosław Kaczyński chciał rozbić Porozumienie? Dlaczego pozwolił, czy zainspirował Adama Bielana do wystąpienia przeciwko Jarosławowi Gowinowi? To zemsta za wybory prezydenckie?

Nie mam wiedzy, żeby działania, które podejmował Adam Bielan i jego współpracownicy w Porozumieniu, były czynione za wiedzą, a tym bardziej z inspiracji Jarosława Kaczyńskiego, tak jak pani stwierdziła. Więc nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie.

Umówmy się, nic w Zjednoczonej Prawicy nie dzieje się bez wiedzy i zgody Jarosława Kaczyńskiego. Myślę, że i na dymisję Janusza Kowalskiego i na próbę rozbicia Porozumienia prezes musiał wyrazić zgodę.

Co do dymisji Janusza Kowalskiego, to jestem przekonany, że tą wiedzę Jarosław Kaczyński posiadał. Czy posiadał taką wiedzę, jeśli chodzi o działania Adama Bielana? Czy go inspirował do tego? Tu bym nie był taki pewien. Po pierwsze od początku ryzyko tej operacji było na tyle duże, że chyba Jarosławowi Kaczyńskiego nie opłacałoby się go podejmować. Druga wątpliwość jest zupełnie innej natury. Wszyscy przyzwyczailiśmy się do tego, że obecna partia Jarosława Gowina, czyli Porozumienie, to jedyny byt polityczny, jaki ten polityk stworzył. To nie jest do końca prawda. Gowin po odejściu z Platformy Obywatelskiej zakładał już swoją partię, ona się nazywała Polska Razem. Nawet najwięksi znawcy polskiej sceny politycznej uważają, że Porozumienie powstało w wyniku formalnego przekształcenia partii Polska Razem w partię Porozumienie. To nieprawda. Do Polski razem należało wielu polityków (głównie z dawnego PJN), których Jarosław Gowin postanowił „zgubić” podczas tego rzekomego „przekształcania”; byli to np. Paweł Poncyljusz i Paweł Kowal. Paweł Kowal był de facto w tej partii drugą osobą po Jarosławie Gowinie. Stał bowiem na czele Rady Politycznej i to on tak naprawdę powinien zwołać zjazd tej partii, który mógłby doprowadzić do jej formalnego przekształcenia. Jarosław Gowin poszedł jednak na skróty. Wiedząc, że w Polsce Razem jako partii stracił większość, ale opierając się na grupie lojalnych wobec siebie posłów, która do tej partii należała, zwołał swoich zwolenników i stworzył nową partię Porozumienie. Paweł Kowal, będący wówczas poza parlamentem (Gowin nie wynegocjował dla niego miejsca na listach PiS w 2015 r.), zajęty pisaniem habilitacji kopii nie kruszył, choć gdyby poszedł na drogę sądową, to sprawę być może by wygrał, tylko co by mu to dało? Adam Bielan w Porozumieniu miał pozycję podobną do Kowala z czasów Polski Razem. Różnica jest jednak taka, że sam ma silniejszy mandat polityczny jako eurodeputowany i dysponował poparciem kilku innych czynnych posłów. W tej sytuacji podjął więc ryzyko politycznej rozgrywki, wiedząc, że ma rację jeśli chodzi o statut partii. Z całą pewnością liczył na przychylny odbiór takich działań ze strony Jarosława Kaczyńskiego. To jednak zbyt mała przesłanka, aby utrzymywać, że Jarosław Kaczyński „zainspirował” Adama Bielana, aby ten rzucił rękawicę Jarosławowi Gowinowi.

Podobno zarówno Solidarna Polska, jak i Porozumienie mają świadomość, że nie znajdą się na listach wyborczych PiS w przyszłych wyborach parlamentarnych, więc muszą walczyć o niezależność i wyborców, budować swoją pozycję. Może stąd wynikają te konflikty. Jak pan myśli?

Czy się znajdą, czy nie znajdą, nikt tego dzisiaj nie jest w stanie powiedzieć. To są nasze przypuszczenia wynikające z bieżących wydarzeń. Wszystko będzie zależało od szans na zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości w kolejnych wyborach. Jeśli te szanse będą realne, wtedy na listach PiS będzie miejsce i dla działaczy Porozumienia, i Solidarnej Polski zgodnie z zasadą „wszystkie ręce na podkład”. Jeśli te szanse będą iluzoryczne, albo nie będzie ich wcale, nie znajdą się na tych listach nie tylko działacze partii panów Ziobry i Gowina, ale także całkiem spora grupa obecnych posłów będących członkami PiS, którzy czymś tam po drodze podpadną lub zagrożą pozycji regionalnych liderów układających listy wyborcze pod siebie i swoich stronników. To mechanizmy, które w naszej praktyce politycznej są znane od lat i dotyczą nieomal wszystkich partii politycznych. Wyjątkiem od tej reguły jest Polskie Stronnictwo Ludowe, ale ono z zasady musi stosować taktykę „wszystkich rąk na pokład”, aby nie potknąć się o próg wyborczy.

Tylko wszyscy wiemy, że Jarosław Kaczyński nie wybacza nielojalności czy niesubordynacji, a zarówno Jarosław Gowin jak i Zbigniew Ziobro mocno mu zaszli za skórę. Z tym się pan chyba zgodzi?

Gdyby Jarosław Kaczyński takich rzeczy nie wybaczał, to Zbigniew Ziobro nigdy po raz drugi nie znalazłby się na listach sygnowanych nazwą Prawo i Sprawiedliwość. A znalazł i wszedł do parlamentu w 2015 i 2019 r.

Co pan myśli o tych plotkach, jakoby Daniel Obajtek miał zamienić Mateusza Morawieckiego w fotelu premiera?

W przestrzeni publicznej pojawiła się plotka, że być może gdy uporamy się z pandemią, większość rządowa będzie chciała dokonać spektakularnego zwrotu wizerunkowego i wymienić premiera Mateusza Morawieckiego na jakiegoś innego polityka, w tym kontekście pojawiło się nazwisko prezesa Daniela Obajtka. Na pierwszy rzut oka to dość realny scenariusz, dlatego zaczął szybko robić karierę, ale wydaje mi się, że ci, którzy dali mu wiarę, nie docenili dwóch elementów, które mogą go zniweczyć.

Jakich?

Po pierwsze determinacja premiera Morawieckiego, który niekoniecznie chciałby odchodzić z urzędu w takich mało komfortowych dla siebie okolicznościach. A po drugie faktu, że w każdej karierze, nawet tak spektakularnej jak prezesa Obajtka, zawsze mogą pojawić się epizody, które budowany misternie wizerunek polityka potrafią mocno nadszarpnąć.

Co pan sobie pomyślał, jak posłuchał taśm Daniela Obajtka ujawnionych przez „Gazetę Wybiorczą”? Taśm, na których pan Obajtek mówi, co mówi, takim, a nie innym językiem.

Pomyślałem siebie, że to, co od 10 lat mówię swoim wszystkim kolegom i koleżankom rozmawiając o języku, jakim się posługujemy, ma sens.

A co im pan takiego mówi?

Mniej więcej 10 lat temu dużo nad sobą pracowałem i pozbyłem się ze swojego języka nie tylko niecenzuralnych określeń, ale nawet nieładnie brzmiących wyrazów. Od tamtej pory jestem takim społecznym szermierzem, który stara się przekonywać do tego również innych. Paru kolegów i koleżanek, bardziej kolegów, bo to mężczyźni mają większą skłonność do przeklinania, udało mi się od tego odzwyczaić. Dzisiaj się takim językiem nie posługują. Przekonując do tego znajomych używam następującego argumentu: funkcjonując w przestrzeni publicznej każdy z nas jest narażony na to, że jakieś jego rozmowy w takich czy innych okolicznościach mogą zostać utrwalone, tak jak w tym przypadku. I na końcu, jeśli popatrzymy na historię wszystkich nagrań, które do tej pory ujawniono w polskiej polityce, to żadne te sprawy nie kończą się przed sądem, zostaje jedynie zły wizerunek polityka, właśnie z powodu języka, jakim się posługiwał. Po co więc ryzykować. Jest jeszcze jeden argument, którego używam. Zdecydowana większość osób działających w polityce to szczerzy patrioci. Naprawdę dotyczy to wszystkich formacji politycznych, choć oczywiście ten patriotyzm często postrzegamy bardzo różnie. Ktoś dla przykładu w imię patriotyzmu i dobra Polski będzie chciał, aby podatki były wyższe, bo to pozwala realizować programy społeczne, a ktoś, żeby były niższe, bo to pobudza przedsiębiorczość. Skoro wiec jesteśmy patriotami, to czy nie jest rysą na naszym szacunku dla Ojczyzny wulgaryzacja języka?

Ale nie chodzi tylko o słownictwo, chodzi o to, że pan Obajtek, będąc wójtem Pcimia, właściwie działał w biznesie, składał też fałszywe zeznania przed sądem, za co grozi nawet 8 lat więzienia.

Nie będę się w tych kwestiach wypowiadał, bo nie czuję się kompetentny. Te wątpliwości powinny być rozpatrzone przed stosownymi organami wymiaru sprawiedliwości.

Myśli pan, że ta sprawa przyhamuje, jak sam pan określił, spektakularną karierę Daniela Obajtka?

Z całą pewnością mu w tej karierze nie pomoże. Myślę, że przede wszystkie jego plany polityczne, jeżeli takowe miał, bo może one były wyłącznie elementem plotek, które nieodłącznie polityce towarzyszą, będzie mu ciężej zrealizować. Nikomu jeszcze tego typu historie nie pomogły.

Politycy Zjednoczonej Prawicy nie wykluczają przedterminowych wyborów. A pan?

Nasza konstytucja dopuszcza taką ewentualność. Osobiście jednak nie sądzę, aby do tego doszło i wydaje mi się, że wybory będą w konstytucyjnym terminie, a więc jesienią 2023 roku.

Czyli uważa pan, że Zjednoczona Prawica, mimo że podzielona, dotrwa do końca kadencji?

Myślę, że tak. W jakimś ekstremalnym przypadku, a taki też należy brać pod uwagę, bo polityka często wymaga podejmowania ryzykownych decyzji, więc w ekstremalnym przypadku zawsze pozostaje do wykorzystania jeszcze jedna opcja, a mianowicie rząd, na czele którego stoi Jarosław Kaczyński. Wtedy spory, na jakiś czas przynajmniej, na pewno by się wyciszyły.

Jest jeszcze możliwość rządu mniejszościowego.

Tak, to też jest jakieś rozwiązanie, biorąc pod uwagę, że taki rząd miałby wsparcie prezydenta. To też rzecz, którą w polskim życiu parlamentarnym na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat obserwowaliśmy, choćby w końcowym okresie rządów SLD, kiedy prezydentem był Aleksander Kwaśniewski.

Przypomina pan sobie jakieś ważniejsze wydarzenie ostatnio, wypowiedź, inicjatywę, której autorem byłby prezydent Andrzej Duda?

Nie, pan prezydent po wygranej w wyborach doszedł do wniosku, że powinien zrobić krok do tyłu i nie wikłać się w bieżące spory polityczne. Nie wiem, czy uczynił tak z uwagi na własne przemyślenia, czy też zasugerował się opinią swoich doradców, ale tak to interpretuję.

A ja jej nie rozumiem, mówiąc szczerze, bo mam wrażenie, że ostatnio dla większości Polaków prezydent Duda kojarzy się wyłącznie z jazdą na nartach.

Być może taka jest taktyka kreatorów jego wizerunku, żeby się kojarzył z przyjemnymi rzeczami, oczywiście dla tych, którzy lubią taki sport uprawiać.

Tylko prezydent Duda jest młodym człowiekiem, po skończeniu drugiej kadencji będzie musiał jakoś się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Myślę, że taki wizerunek mu raczej nie pomoże.

Nie przesadzajmy z tym odnajdywaniem się w nowej rzeczywistości. Nasze państwo może jakoś specjalnie byłych polityków nie rozpieszcza, ale akurat o byłych prezydentów dba. W Polsce prezydent jest dożywotnio uposażony, ma przyzwoite wynagrodzenie, pieniądze na obsługujące go biuro i zapewnioną ochronę. Kiedy popatrzymy na to, jak sobie radzą w życiu nasi byli prezydenci, których mamy obecnie trzech (Wałęsa, Kwaśniewski i Komorowski), to nie widzę powodu, dla którego prezydent Andrzej Duda za prawie pięć lat, miałby jakieś problem z tym, co ma dalej robić.

Mówię o tym, że prezydent Kwaśniewski coś robił, był politykiem mocno obecnym na scenie politycznej. Mam wrażenie, że prezydent Duda nie robi nic.

Prezydent Kwaśniewski po odejściu z urzędu był politykiem także bardzo młodym, nawet dwa lata młodszym niż prezydent Duda będzie w 2025 r. I też się wszyscy zastanawiali, co będzie robił, jakie ma plany, czy będzie podejmował jakieś inicjatywy. Próbował, podejmował. Już nikt nie pamięta, że był dwa razy twarzą kampanii ugrupowań politycznych startujących w wyborach (Lewicy i Demokratów w 2007 do naszego parlamentu i Europy Plus do Parlamentu Europejskiego w 2014). W 2007 r. była nawet debata telewizyjna byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i wówczas urzędującego premiera Jarosława Kaczyńskiego w ramach kampanii wyborczej. Nic mu to nie dało poza rozmienianiem się na drobne. Więc to nie są przykłady jakoś specjalnie kuszące dla Andrzeja Dudy, który najwyraźniej uznał, że nie ma sensu niepotrzebnie podejmować ryzyka wikłania się w spory polityczne.

Tylko Aleksander Kwaśniewski kończąc swoją drugą kadencję był odbierany jako poważny polityk. Mam takie dziwne wrażenie, że Andrzej Duda, oprócz tego, że będzie się kojarzył z nartami, to będzie wciąż odbierany jak Adrian z „Ucha prezesa”. I o to bym się martwiła na miejscu prezydenta Dudy.

Z zupełnie innej pozycji politycznej stratował Aleksander Kwaśniewski w roku 1995, gdy zostawał prezydentem - był wówczas liderem obozu politycznego, który rządził Polską, bo SLD było wtedy filarem koalicji rządzącej krajem. Inna była pozycja prezydenta Dudy, gdy wygrywał wybory w 2015 roku. Więc porównywanie tych osób do siebie i oczekiwania w stosunku do prezydenta Dudy, aby szedł tą samą drogą, co prezydent Kwaśniewski, są nietrafione. Osobiście widzę dla Pana Prezydenta ogromną przestrzeń do działania, która mogłaby naprawdę bardzo przysłużyć się Polsce i Europie, a i dla niego zbudować nie tylko przestrzeń do aktywności po 2025 r., ale także piękne miejsce w historii. Wywiady prasowe nie są jednak przestrzenią do udzielania tego typu rad Prezydentowi Rzeczpospolitej.

Myśli pan, że damy sobie jakoś radę z pandemią?

Mam nadzieję, że tak. Z jednej strony zyskujemy odporność, bo wiele osób przechorowało już Covid-19, a z drugiej strony rośnie ilość osób, które są zaszczepione, nawet jeśli tempo szczepień ze względu na dostępność szczepionek nie jest takie, jakie chcielibyśmy. Pozytywne są doświadczenia ubiegłego roku kiedy latem, mimo w zasadzie całkowitego zrezygnowania z obostrzeń, tempo rozprzestrzeniania się wirusa było niskie. Mamy przecież do czynienia z chorobą w dużej mierze podobną do grypy, a więc sezonowo mniej lub bardziej dokuczliwą. Myślę, że po Wielkanocy powinniśmy stopniowo zacząć wracać do normalnego funkcjonowania, a od 1 czerwca całkowicie do rzeczywistości sprzed pandemii. Potem należą się nam wszystkim porządne wakacje, a po nich, jeśli nie zmarnujemy naszej szansy, możemy rozpędzić gospodarkę do 7-8% wzrostu PKB przez wiele kolejnych lat. Więcej wolności, mniej regulacji w każdej dziedzinie naszej gospodarki, a wiek XXI będzie tak samo „złoty” dla Rzeczpospolitej jak był wiek XVI.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zbigniew Girzyński: Na czele rządu może stanąć Jarosław Kaczyński - Portal i.pl

Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany