- Córka zachorowała w poniedziałek 7 maja w żłobku - mówi zdenerwowana Magdalena Wal. Około godziny 16 mąż zawiózł ją do pediatry przy ul. Bazarowej. Lekarka dała antybiotyk i syrop na zbicie gorączki. Od razu podaliśmy córeczce leki, ale gorączka zamiast opadać, zaczęła się podnosić.
Po godz. 18 Julka miała już 40 stopni C. Przerażeni rodzice zadzwonili na pogotowie. Usłyszeli jednak, że powinni wezwać pomoc z CM "Bazarowa".
Dzwoniliśmy kilka razy - ja, mama, teściowa - opowiada Magdalena Wal. - Za każdym razem mówiono nam, że lekarz już wyjechał. Za którymś razem telefon odebrał mężczyzna i poradził, aby dać dziecku czopek przeciwgorączkowy. Rodzice mówili, iż stan dziecka się pogarsza, a leki nie pomagają. Użyli sformułowania "przelewa się przez ręce" i "jest nieprzytomna".
Gdy ok. godz. 20 na Bazarową poszedł mąż pani Magdaleny z teściem i sąsiadem, ponownie usłyszeli, że lekarz wyjechał. - Po raz kolejny zadzwoniłam tam, mówiąc, że jeśli lekarz nie przyjedzie, to zadzwonię po policję - mówi matka Julki. - Usłyszałam "bardzo proszę". Odczekałam jeszcze pół godziny i zadzwoniłam pod nr 997. Płakałam, krzyczałam, że dziecko jest w ciężkim stanie i nikt nie chce mi pomóc. Osoba odbierająca zgłoszenie stwierdziła, że nie może zmusić lekarza, aby przyjechał. Wtedy powiedziałam: - Może jest pijany i dlatego nie chce przyjechać?. Rodzice Julki bali się, że dziecko może nie doczekać przybycia pomocy. Pojechali więc z małą do szpitala na ul. Sporną. Tam udzielono jej pomocy.
W tym czasie do mieszkania rodziców Julki przyjechali policjanci po cywilnemu z lekarzem. - Gdy doktor wszedł do mieszkania, spytałam, czy odmówił przyjścia do chorego dziecka - twierdzi Grażyna Milska, babcia Julki. - Odpowiedział, że tak. Potem tłumaczył, że standardem jest leczenie przez telefon. - Do dziś nie możemy ochłonąć po tym, jak potraktowano Julkę na Bazarowej - mówi pani Magdalena. - Postanowiliśmy złożyć doniesienie o popełnieniu przez lekarza przestępstwa polegającego na odmowie udzielenia pomocy. Boimy się, aby doktor takim zachowaniem nie zrobił krzywdy innemu dziecku.
Inną wersję zdarzeń przedstawia Anna Kusak, prezes Centrum Medycznego "Bazarowa". - Dziecko zostało zaopatrzone w leki przez lekarza pediatrę - mówi. - Rodzice, nie podając leków, zadzwonili do naszej spółki po kolejną wizytę. Lekarz dołożył paracetamol w czopkach. Jak twierdzi pani prezes, rodzice awanturowali się, a w pewnym momencie do przychodni przyszedł ojciec dziecka z dwoma mężczyznami. Wtedy doktor, będąc przekonany, że chcą go pobić, zadzwonił po policję. - Z informacji przekazanych policji przez lekarza z centrum przy ulicy Bazarowej wynikało, że ma wezwanie do chorego dziecka, ale rodzice w rozmowie telefonicznej z dyspozytorem byli bardzo aroganccy i agresywni. Obawiał się o siebie, gdyż na wizyty jeździ sam, a zdarza się, że trafia na osoby nietrzeźwe - wyjaśnia Joanna Kącka z biura prasowego policji.
- Jako asystę przydzielono funkcjonariuszy z wydziału wywiadowczego, którzy mieli sprawdzić sytuację na miejscu. Niestety nie jestem w stanie zweryfikować ewentualnego zgłoszenia ze strony rodziców.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Dni Gąsowskiego w "TTBZ" są policzone?! TAKĄ niespodziankę zgotowała mu produkcja!
- Maja Rutkowski ZROBIŁA TO z premedytacją, teraz się tłumaczy. Okropne, co ją spotkało
- Była pięknością ze "Złotopolskich". Dziś Gabryjelska nie przypomina siebie | ZDJĘCIA
- Tak NAPRAWDĘ żyje matka dziecka Kevina, co z pieniędzmi od faceta Roksany?