17 września ubiegłego roku bliska znajoma rodziny M. wezwała policję. Zaniepokoiła ją nieobecność Renaty M. w pracy, a jej dzieci - 14-letniego syna i 9-letniej córki - w szkole.
- W jednym pokoju na łóżku leżała kobieta, była pocięta, miała liczne obrażenia na szyi. W drugim pokoju na kanapie leżał chłopiec w piżamie ze zmasakrowanym gardłem. Na łóżku - dziewczynka z siekierą wbitą w głowę - opowiadał dalej policjant, który wszedł do mieszkania w bloku przy ul. Dąbrowskiego. Zeznał też, że obok martwej kobiety leżał Mariusz M. Był przytomny, jednak nie można było z nim się porozumieć. Miał pocięte ręce, ale rany były powierzchowne. - Tak jakby chciał pokazać, że chce się zabić. Gdyby to rzeczywiście zamierzał zrobić, rany byłyby głębokie - stwierdził funkcjonariusz.
Tu Mariusz M. zaprotestował. - Nie zgadzam się, że cięcia były powierzchowne, lekarz w szpitalu stwierdził, że rany zagrażały życiu - powiedział stanowczo, ale spokojnie.
Strażak i lekarz pogotowia również opowiadali o makabrycznym widoku. Wczoraj wyjaśnienia składał także brat zamordowanej Renaty M.
- Siostra nie skarżyła się na szwagra, nie wiedzieliśmy, że on leczy się psychiatrycznie, że próbował popełnić samobójstwo. Byli zgodnym małżeństwem. Nie wiem, dlaczego doszło do tej tragedii - mówił sądowi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?