Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wisłą Kraków nie rządził zwykły gang. To była mafia - mówi Szymon Jadczak, dziennikarz TVN autor książki „Wisła w ogniu"

Marek Kęskrawiec
Jesteś autorem reportażu, który rok temu wstrząsnął nie tylko Wisłą Kraków, ale chyba wszystkimi ludźmi interesującymi się piłką nożną w Polsce. Skala powiązań między władzami klubu i światem przestępczym zaskoczyła nawet tych, którzy od lat zdawali sobie sprawę, że kibole powoli przejmują ten zasłużony klub. Dlaczego właściwie podjąłeś ten temat?Mieszkałem w Krakowie przez 10 lat i kibicowałem wtedy Wiśle. Poza tym w redakcji „Superwizjera” wiele razy podejmowaliśmy tematy kibicowskie. Jarosław Jabrzyk nakręcił reportaż o fanatykach Ruchu Chorzów oraz o brutalnym morderstwie „Człowieka”, jednego z liderów bojówki Cracovii. Zdawaliśmy więc sobie sprawę, że ten temat ma duży potencjał. Dostałem również sporo czasu, by w sprawie podłubać, co w dzisiejszych czasach jest w mediach rzadkością. A jak się uważnie dłubie, to często się coś znajduje.Kibolami Wisły i Cracovii przez wiele lat zajmowała się policja, prokuratura, sądy. I tak naprawdę nic się nie zmieniało. Jak uważasz, czy to było lenistwo, niekompetencja, kulawe prawo, czy też może coś więcej?Przyszedłem na to spotkanie prosto z sądu, gdzie toczy się proces jednego z odłamów Sharksów, rozbitego przez policję i prokuraturę. Wydawałoby się, że to prosta sprawa. Ośmiu oskarżonych, narkotyki znalezione w domu, jeden z kiboli poszedł na współpracę. A jednak to, co dzieje się w czasie procesu, dla przeciętnego człowieka byłoby zapewne obrazą wymiaru sprawiedliwości, obrazą logiki. Na sali rozpraw dochodzi do dzielenia włosa na czworo, powoływani są jacyś biegli z kosmosu, niemający pojęcia o meritum. Sąd się zastanawia, czy właściwie istniała grupa przestępcza Sharks, choć na ławie oskarżonych siedzi dwóch liderów tego gangu. Oni przed rozprawami się śmieją, żarciki sobie opowiadają, podśpiewują, tryskają humorem. Ja im się nawet nie dziwię, też bym się śmiał z takiego wymiaru sprawiedliwości.Przypomina mi się historia osławionego chuligana „Miśka”, który dostał prawomocny wyrok pięciu miesięcy więzienia za kradzież maczet, ale zgłosił się do odsiadki dopiero pół roku po terminie. Wcześniej nikt go nie potrafił doprowadzić za kratki.Lektura akt tej sprawy to kuriozum. Po wyroku „Miśka” boli noga, jego wspólnika „Zielaka” boli głowa, a w końcu „Misiek” z pięciu miesięcy odsiaduje miesiąc w zakładzie półotwartym. Tak naprawdę pojechał na wakacje do Nowego Sącza, gdzie siedziało mnóstwo jego kolegów. Zapewne nie był to dla niego przesadnie dotkliwy okres w życiu.Czytaj na kolejnym slajdzie
Jesteś autorem reportażu, który rok temu wstrząsnął nie tylko Wisłą Kraków, ale chyba wszystkimi ludźmi interesującymi się piłką nożną w Polsce. Skala powiązań między władzami klubu i światem przestępczym zaskoczyła nawet tych, którzy od lat zdawali sobie sprawę, że kibole powoli przejmują ten zasłużony klub. Dlaczego właściwie podjąłeś ten temat?Mieszkałem w Krakowie przez 10 lat i kibicowałem wtedy Wiśle. Poza tym w redakcji „Superwizjera” wiele razy podejmowaliśmy tematy kibicowskie. Jarosław Jabrzyk nakręcił reportaż o fanatykach Ruchu Chorzów oraz o brutalnym morderstwie „Człowieka”, jednego z liderów bojówki Cracovii. Zdawaliśmy więc sobie sprawę, że ten temat ma duży potencjał. Dostałem również sporo czasu, by w sprawie podłubać, co w dzisiejszych czasach jest w mediach rzadkością. A jak się uważnie dłubie, to często się coś znajduje.Kibolami Wisły i Cracovii przez wiele lat zajmowała się policja, prokuratura, sądy. I tak naprawdę nic się nie zmieniało. Jak uważasz, czy to było lenistwo, niekompetencja, kulawe prawo, czy też może coś więcej?Przyszedłem na to spotkanie prosto z sądu, gdzie toczy się proces jednego z odłamów Sharksów, rozbitego przez policję i prokuraturę. Wydawałoby się, że to prosta sprawa. Ośmiu oskarżonych, narkotyki znalezione w domu, jeden z kiboli poszedł na współpracę. A jednak to, co dzieje się w czasie procesu, dla przeciętnego człowieka byłoby zapewne obrazą wymiaru sprawiedliwości, obrazą logiki. Na sali rozpraw dochodzi do dzielenia włosa na czworo, powoływani są jacyś biegli z kosmosu, niemający pojęcia o meritum. Sąd się zastanawia, czy właściwie istniała grupa przestępcza Sharks, choć na ławie oskarżonych siedzi dwóch liderów tego gangu. Oni przed rozprawami się śmieją, żarciki sobie opowiadają, podśpiewują, tryskają humorem. Ja im się nawet nie dziwię, też bym się śmiał z takiego wymiaru sprawiedliwości.Przypomina mi się historia osławionego chuligana „Miśka”, który dostał prawomocny wyrok pięciu miesięcy więzienia za kradzież maczet, ale zgłosił się do odsiadki dopiero pół roku po terminie. Wcześniej nikt go nie potrafił doprowadzić za kratki.Lektura akt tej sprawy to kuriozum. Po wyroku „Miśka” boli noga, jego wspólnika „Zielaka” boli głowa, a w końcu „Misiek” z pięciu miesięcy odsiaduje miesiąc w zakładzie półotwartym. Tak naprawdę pojechał na wakacje do Nowego Sącza, gdzie siedziało mnóstwo jego kolegów. Zapewne nie był to dla niego przesadnie dotkliwy okres w życiu.Czytaj na kolejnym slajdzie archiwum Polska Press
Nikt nie przysłużył się tak mocno do upadku bojówki Sharksów jak brat „Miśka”, który swoich własnych kolegów torturował, wlewał im wrzątek do ust i raził paralizatorem - mówi Szymon Jadczak, dziennikarz TVN, autor książki „Wisła w ogniu. Jak bandyci ukradli Wisłę Kraków”, która lada dzień trafi do księgarń.
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany