Widzew nie zdołał awansować do I ligi. Byli piłkarze Widzewa krytyczni wobec władz klubu.
Andrzej Kretek
- Mam za sobą krótki okres współpracy z działaczami, którzy obecnie prowadzą klub z al. Piłsudskiego. Byłem dyrektorem sportowym, ale kiedy nie miałem wpływu na istotne sprawy dotyczące piłki nożnej, to uznałem, że nie warto być figurantem. Nie powróciłem doWidzewa dla pieniędzy. Jak większość moich kolegów, którzy mają zapisaną piękną widzewską kartę, chciałem pracować dla dobra klubu, pomagać w trudnym procesie odbudowywania jego znaczenia nie tylko w polskiej piłce. Niestety, nie było takiej szansy. Odszedłem więc. Kiedy rozpoczynałem pracę, pytano mnie o formy wynagradzania pierwszej drużyny. Jasno mówiłem, że do tej pory nie wynaleziono niczego lepszego, niż system premii meczowych. Jednak ten pomysł się nie przyjął i to była pierwsza moja porażka. Propozycja stworzenia siatki skautów z byłych doświadczonych piłkarzy Widzewa też nie został zaakceptowany. Kiedy także inne propozycje nie zyskały uznania (m.in. stworzenia widzewskiej bazy treningowej), doszedłem do wniosku, że szkoda czasu na gadanie po próżnicy. Jeśli nie można zrobić nic konstruktywnego, to nie ma sensu pobierać pensji w klubie.
- Wszystkim związanym z Widzewem dużo do myślenia powinna dać liczba wychowanków w pierwszej drużynie. Przecież wszyscy powinni zdawać sobie sprawę, że promowanie własnej młodzieży w ligowych drużynach przekłada się na pozyskiwanie znacznych kwot z Pro Junior Systemu. Przyznam, że nie czuję się komfortowo, mówiąc o tym. Miałem dużo pomysłów, ale...