Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Widzew bez zwycięstwa w Łodzi. Ogrywa ich kto chce i jak chce!

Jan Hofman
Bycie obecnie kibicem piłkarskiej drużyny Widzewa to zajęcie dla ludzi o niebywałej odporności na stres. Fan zespołu z al. Piłsudskiego musi też mieć ogromną tolerancję na upokorzenia wynikające z postawy drużyny, fatalną jakość gry, brak wyników sportowych ukochanego zespołu.

A wszystko przez postawę drużyny z al. Piłsudskiego, która nawet tych najbardziej cierpliwych kibiców, miłujących swój zespół, wierzących w jego szczególną misję dziejową, przyprawia o ogromny ból głowy i wpędza ostatnio z czarną rozpacz.
W sobotę widzewiacy przegrali czwarty z rzędu ligowy mecz. Owszem, zawsze można w sportowej rywalizacji uznać wyższość rywala, ale strasznie smuci styl prezentowany przez łódzki zespół. Widzewiacy robią wszystko, aby obrzydzić swoim kibicom tak piękną grę, jaką jest futbol. Ich boiskowe popisy wołają o pomstę do nieba. Pewnie, gdyby klubowi sternicy mieli choć krztę honoru, to po tak nędznym spektaklu, jakim był sobotni pojedynek z Bytovią, zdecydowaliby się oddać kibicom pieniądze za bilety!

Coraz częściej słyszy się na trybunach widzewskiego obiektu głosy, że były już opiekun drużyny, Włodzimierz Tylak, to był szczyt trenerskiego profesjonalizmu, ideał myśli szkoleniowej i geniusz prowadzenia drużyny, w porównaniu z tym, co obecnie nastało w klubie z al. Piłsudskiego.

I ci, co tak myślą, zawsze obronią swoją tezę, bo po prostu byłego szkoleniowca bronią wyniki. Wystarczy przypomnieć, że drużyna Tylaka zremisowała pięć spotkań przed własną publicznością. Z kolei jego następca nie ma nic na swoją obronę. Drużyna jest już na dnie i jakby tego było mało, coraz bardziej zagrzebuje się mule. Wydostać się z takiej pułapki będzie szalenie trudno. Trener Rafał Pawlak udaje, że nic się nie stało i stara się przekonać wszystkich, że drużyna już prezentuje się lepiej. Brzmi to nieco śmiesznie, zaważywszy na to, że pod jego rządami Widzew przegrał wszystkie trzy mecze! Pawlak nie ma zupełnie nic po stronie korzyści, a jego dotychczasowa praca z drużyną nie wystawia najlepszej opinii tym, którzy zarządzają klubem, a kibicom obiecywali szybkie nadejście lepszych dni.

Z dziennikarskiego obowiązku winni jednak jesteśmy Państwu kilka słów o siódmym w tym sezonie przegranym meczu łodzian. I trzeba uczciwie przyznać, że początek sobotniej konfrontacji nie zapowiadał, że widzewiacy znów zejdą z boiska pokonani. Gdyby gospodarze mieli odrobinę więcej umiejętności, to już po siedmiu minutach gry powinni prowadzić 2:0. W szóstej minucie sam na sam z bramkarzem Bytovii znalazł się Mariusz Rybicki, lecz z bliskiej odległości trafił prostu w golkipera gości. Po chwili pięć metrów od bramki był Mateusz Janiec, ale on w doskonałej sytuacji posłał piłkę wysoko nad poprzeczką. Motorem napędowym obydwu widzewskich akcji był Bartłomiej Kasprzak. Pomocnik idealnie zagrał swoim partnerom, ci jednak koncertowo zmarnowali idealne okazje bramkowe.

W dziewiętnastej minucie karygodnie zachował się w polu karnym Jakub Czapliński. Widzewiak faulował w polu karnym Michała Jakóbowskiego. Kuriozum tej sytuacji polegało na tym, że zawodnik Bytovii był tyłem do łódzkiej bramki, a na dodatek zamierzał właśnie wybiec poza pole karne gospodarzy!

Na szczęście dla widzewiaków kapitalną interwencją popisał się Dino Hamzić. Łódzki bramkarz doskonale wyczuł intencje wykonującego jedenastkę Janusza Surdykowskiego i po chwili odbił piłkę (także po dobitce), czym wywoła euforię w szeregach widzewskiej drużyny. Niestety, uśmiech losu nie wpłynął na lepszą grę gospodarzy.
W sześćdziesiątej piątej minucie łodzianie mogli mówić o pechu. Po dośrodkowaniu debiutującego w Widzewie Maksymiliana Rozwandowicza, główkował Konrad Wrzesiński, ale piłka trafiła w spojenie słupka i poprzeczki. Po chwili kontrę gości, doskonałą interwencją powstrzymał Hamzić.

Losy mecz rozstrzygnęły się w siedemdziesiątej szóstej minucie. Akcję zainicjował Piotr Kuklis. Piłka szybko trafiła do znajdującego się z prawej strony Daniela Mąki, a ten precyzyjnie zagrał na trzeci metr przed bramkę Widzewa, gdzie Michał Jakóbowski, mimo asysty Rafała Augustyniaka, zdoła wepchnąć ją do siatki.
Później cała drużyna Bytovii cofnęła się na własną połowę i broniła korzystnego dla niej wyniku. Udało się i pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w pierwszej lidze podopiecznych trenera Pawła Janasa stało się faktem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany