W Łodzi biją kontrolerów

W ciągu minionych 12 miesięcy gapowicze blisko osiemdziesiąt razy napadali na łódzkich kontrolerów.
- Do szarpaniny dochodzi najczęściej, gdy nasi pracownicy chcą uniemożliwić ucieczkę gapowicza z autobusu lub tramwaju - mówi Marcin Małek z biura prasowego MPK. - Wielu pasażerów nie przebiera wtedy w środkach, biją kontrolerów pięściami, wykręcają im ręce.

Panią Kasię gapowicz najpierw rzucił na poręcz, później wyłamał dwa palce prawej ręki.
- Po uderzeniu w poręcz poczułam przeraźliwy ból barku - opowiada kobieta. - Mężczyzna wyskoczył z autobusu, a ja rzuciłam się za nim. Wtedy wykręcił mi rękę i wyłamał palce.

Dla pana Marcina zatargu z gapowiczem skończył się poharataną ręką, ale mogło być znacznie gorzej.
- Nie zdążyłem w autobusie zanotować jego danych, więc wysiedliśmy razem - opowiada. - Gdy spisywałem dane z dowodu, kątem oka zobaczyłem metalowy kosz na śmieci lecący w kierunku mojej głowy; odruchowo zasłoniłem się ręką i to mnie uratowało.
Kontroler trafił do szpitala z rozerwanymi mięśniami prawej ręki.
- Kilka dni temu gapowiczka o mało nie oślepiła kolejnego kontrolera - mówi Małek. - Podczas szarpaniny prysnęła mu w twarz gazem łzawiącym. Potrzebna była pomoc lekarza.

Od blisko roku łódzcy kontrolerzy mają rozszerzone uprawnienia. Wolno im legitymować gapowicza oraz użyć siły, jeśli ten chce uciec. Atak na kontrolera jest traktowany jak napaść na funkcjonariusza publicznego. Grozi za to od roku do dziesięciu lat więzienia.
Oczywiście kontrolerzy również bywają agresywni. W ostatnich tygodniach opisywaliśmy trzy zdarzenia, w których użyli oni przemocy w stosunku do pasażerów, choć nie było to konieczne.