Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W „Korczaku” też są kolejki [WYWIAD]

(lb)
Maciej Stanik, polska press
Rozmawiamy z Wojciechem Antoszczykiem, zastępcą dyrektora WSS. im. M. Kopernika do spraw ośrodka pediatrycznego im. J. Korczaka.

Czy kolejki do poradni przyszpitalnych dla dzieci są równie długie jak w pozostałych poradniach w mieście?
– Średni czas oczekiwania na wizytę u chirurga to czternaście dni, u neurologa piętnaście, a u otolaryngologa – 48. Pozostali specjaliści przyjmują na bieżąco, więc jeśli rodzic dziś przyjdzie z dzieckiem, to zostanie ono przyjęte jeszcze tego samego dnia. Dysponujemy również, poza wspomnianymi przeze mnie poradniami: neurologiczną i leczenia padaczki, otolaryngologiczną oraz chirurgiczną, także poradniami szczepień ochronnych i zaburzeń odporności, nefrologiczną, endokrynologiczną, okulistyczną, gastroenterologiczną, audiologiczną, urologiczną, logopedyczną, alergologiczną, leczenia mukowiscydozy, pulmonologiczną oraz leczenia niedoborów immunologicznych.
Od stycznia do maja nasze poradnie przyjęły 2700 pacjentów, a na oddziałach szpitalnych hospitalizowaliśmy 2660 dzieci.
Jakie to oddziały?
– Po remoncie w „Korczaku” mamy 12-łóżkowy oddział otolaryngologiczny, 12-łóżkowy chirurgiczny, 36-łóżkowy alergologiczny i pediatryczny. Wszystkie mają pełne obłożenie. Zapisujemy już na planowe zabiegi chirurgiczne i otolaryngologiczne na wakacje przyszłego roku. Oddział alergologii, który ma inną specyfikę, przyjmuje pacjentów na bieżąco.
Po remoncie łóżek jest mniej, bo nie mamy już oddziału neurologicznego. Budynek, w którym mieściła się neurologia, jest częścią otolaryngologii, mieszczącej się w dwóch budynkach – w jednym jest duży blok operacyjny, a w drugim sale pacjentów. Oba budynki są połączone łącznikiem.
Czy na oddziałach szpitalnych mama może zostać na noc przy chorym dziecku?
– Jak najbardziej. Rodzicom rozdajemy materace do spania, oczywiście nie muszą za nie płacić. Miejsca nie jest może za dużo, ale sale są nowoczesne, dwu-, trzy i czteroosobowe.
W szpitalu przez całą dobę funkcjonuje również pomoc doraźna...
– Dyżuruje zawsze dwóch pediatrów, chirurg, otolaryngolog i anestezjolog. Do dyspozycji jest usg., rentgen, ale staramy się też o tomograf. Żadnego dziecka, nawet jeśli przyjdzie tylko z katarem, nie odsyłamy. W czasie wakacji do pomocy doraźnej najczęściej zgłaszali się rodzice z dziećmi, które doznały urazów w postaci zwichnięć czy złamań. W czasie weekendu więcej jest małych pacjentów, którzy potrzebują pomocy pediatrycznej. Rodzice często wolą się zgłosić z dzieckiem, które ma infekcję, do nas niż do pomocy świątecznej, bo wiedzą, że u nas zostaną szybciej przyjęci. Natomiast gdy zaczyna się sezon przeziębień, to nasza pomoc doraźna, jak i oddział alergologiczny przyjmują rekordowo dużo chorych dzieci.
Czy do pomocy doraźnej trafiają również mali pacjenci po zażyciu dopalaczy?
– Nie przyjmujemy takich dzieci, bo nie mamy ani szpitalnego oddziału ratunkowego, ani oddziału toksykologicznego. Taki oddział był u nas przed laty.
Dlaczego pana zdaniem żadna placówka w Łodzi nie próbuje takiego miejsca zorganizować, skoro coraz częściej dzieci podejmują próby samobójcze i coraz więcej z nich zatruwa się dopalaczami?
– Bo to nie jest proste. Pracowałem przez wiele lat w poradni leczenia uzależnień, przed laty tworzyłem w Łodzi pierwszy Monar. Moim zdaniem to, co się dzieje teraz wokół problemu samobójstw dzieci i zatruć dopalaczami, przypomina to, co działo się przed laty z narkomanią – nie mówiło się głośno o skali zjawiska, licząc na to, że jeśli się nie mówi, to problemu nie ma. Tymczasem takie sytuacje, jak na moim dyżurze w latach 80., kiedy do szpitala trafiła cała trzecia klasa podstawówki, 36 dzieci, które zatruły się wąchanym przez siebie klejem, nie były odosobnione.
Dziś dzieci coraz częściej popełniają samobójstwa, nie są to przypadkowe zatrucia, jak to się dzieje z dopalaczami, ale zaplanowane próby targnięcia się na swoje życie. Najczęściej dzieci, które decydują się na tak dramatyczny krok, mają kontakt z narkotykami lub dopalaczami. Ale nie zawsze. Zdarzają się 9-latki, które odbierają sobie życie, bo nie spełniają oczekiwań rodziców. Wiele dzieci nękanych przez rówieśników, o czym głośno się nie mówi, nie znajduje pomocy wśród najbliższych. I wtedy często dochodzi do tragedii.
Jak najbardziej taki oddział jest potrzebny. Jednak musi on spełniać określone warunki. Powinien być w kompletnie odizolowanym miejscu, nie mówię, że w oknach powinny być kraty, ale taki obiekt koniecznie musi mieć całodobową skuteczną ochronę, aby do chorych dzieci nie przeniknęli dilerzy. Oddział nie może być w „Korczaku” – za chwilę mielibyśmy na terenie handlarzy narkotyków. Jestem o tym przekonany, bo podobnie było przed laty w „Kochanówku”. O tym, jak bardzo taki oddział dla dzieci jest potrzebny, świadczy choćby fakt, że ma powstać komercyjny. Nikt by się na taką inwestycję nie porywał, gdyby nie miał pewności, że będzie miał pełne obłożenie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany