Szczury w kamienicy przy ul. Zawiszy Czarnego w Łodzi. Koszmar 79-letniej łodzianki

– Wolę umrzeć, niż mam tak z nimi żyć – mówi będąca na skraju załamania nerwowego pani Maria. – Koszmar trwa, odkąd zaczęli nam zakładać ciepłą wodę. Rozkopali podwórko i nagle pojawiło się pełno szczurów – załamuje ręce.
Potwierdzają to Dominik Masternak, sąsiad, oraz odwiedzający mamę Witold Wajngertner.

– Szczury były tutaj co prawda już wcześniej, ale nie w mieszkaniach, gdzieś się chowały – mówią zgodnie. – A gdy robotnicy zaczęli kłaść rury, rozpierzchły się. Żeby w XXI wieku mieć gryzonie w mieszkaniu... Po prostu tragedia.
Najgorszą porą jest noc. Maria Wajngertner śpi przy włączonym świetle. Boi się je zgasić, aby jakiś gryzoń jej nie zaatakował. Chociaż nawet wtedy nie sposób się pozbyć strachu.

– Parę dni temu, gdy byłem u mamy, zaczęła krzyczeć. To też był szczur – opowiada syn. – Ciśnienie podskoczyło jej tak bardzo, że trzeba było wzywać pogotowie. Zabrali ją do szpitala. Ale jak ma się nie denerwować?
W mieszkaniu, w kilku miejscach, są porozstawiane tacki z trutką. To pewnie ona zabiła szczura znalezionego w sobotę. Ale gryzonie podkradają też jedzenie.
– Jak leżały trzy jabłka, to zostało jedno, nadgryzione – wspomina pani Maria. – Pomidory też zjadły. W łazience miałam oparte o ścianę złożone krzesło, to przewróciły... Żyć się odechciewa.
Pełni obaw są też inni mieszkańcy kamienicy.

– Jak się nie bać? Mam w domu dwoje dzieci... – mówi Dominik Masternak.

Wierszyki i życzenia na Dzień Nauczyciela