MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sylwester Cacek - Widzew to moja miłość

hof
Krzysztof Szymczak
Rozmawiamy z Sylwestrem Cackiem, biznesmenem, współwłaścicielem piłkarskiego klubu Widzew

– W 2009 roku mówił pan, że z klubu piłkarskiego w Polsce można zrobić normalnie funkcjonujące przedsięwzięcie biznesowe. Cztery lata później Widzew wystąpił z wnioskiem do sądu o zawarcie układu z wierzycielami...

Doping kibiców Widzewa w meczu przeciwko Legii-FILM

Sylwester Cacek: - To zdanie zostało wyrwane z szerszego kontekstu. W wywiadzie twierdziłem, że pięć lat potrzebuję na restrukturyzację, a za kolejnych pięć lat będą chciał mieć zespół walczący w europejskich pucharach. Nie przewidziałem, że przymusowo i nie z naszej winy spędzimy dwa lata w pierwszej lidze..
– Byli właściciele Widzewa i ŁKS Andrzej Pawelec i Antoni Ptak twierdzą, że prowadzenie w Polsce futbolowych spółek przynosi wyłącznie straty finansowe. Po czterech latach zmagań z Widzewem myśli pan podobnie?
- Nie oceniam prowadzenia klubu w tych kategoriach. Wchodząc do Widzewa wiedziałem, że na nim nie zarobię. Przejęcia łódzkiego klubu to efekt miłości do futbolu.

– Ile pan stracił na tej miłości?
– To czy Widzew przyniesie straty finansowe będzie można oceniać po dziesięciu czy dwudziestu latach.. Być może kiedyś, gdy uda się zrównoważyć budżet.
– Czyli nie robił pan jeszcze bilansu dla inwestycji zwanej Widzew?
– Powiem tak. Włożyłem trochę więcej niż planowałem, ale to też jest dla mnie nauczka. Sądzę, że to pomoże klubowi. Personel był młody, uczył się, zyskiwał niezbędne doświadczenie. Mówi się, że każdy kto chce robić biznes musi otrzeć się o bankructwo lub wręcz zbankrutować, by odrodzić się silniejszym. Tak też jest w Widzewie.
– Zanim pan spróbował swoich sił w biznesie, uczył w szkole przedmiotów technicznych...
– Było to bardzo dawno temu, w stanie wojennym. To krótki epizod w moim życiu. Po prostu nie miałem gdzie pracować, a więc z konieczności wybrałem szkołę, bo miałem gwarancję, że nie wezmą mnie do wojska. Od stycznia 1982 roku uczyłem ZPT i WF.Wcześniej, bo pod koniec lat siedemdziesiątych byłem też drużynowym i komendantem Hufca ZHP w Piasecznie. Harcerstwo to była lekka opozycja do ówczesnego ustroju i skupialiśmy się kształtowaniu charakterów, uczeniu życiowej zaradności.
- Kiedy Sylwester Cacek zdecydował, że chce być bankowcem?
– To był 1998 rok. Wraz z małżonką i mamą prowadziliśmy firmę pośrednictwa kredytowego. Mieliśmy duży udział w rynku kredytów samochodowych. Było nam już ciasno.
– Co to znaczy?
– Banki dawały nam małe limity, toteż nawet na rok pracy nie starczało. Pamiętam jak dziś, byliśmy na urlopie we Włoszech. Miałem wprawdzie odpoczywać, ale ta sprawa nie dawała mi spokoju. Nie spałem całą noc. Rano już wiedziałem, że musimy kupić bank, aby móc się rozwijać. Wszystkie działania podporządkowałem temu celowi i po trzech latach mieliśmy go.
- Bycie biznesmenem to często stresujące i wyczerpujące zajęcie. Nie ma pan czasem ochoty rzucić tego wszystkiego i ruszyć w podróż dookoła świata?
– Gdybym mocno tego chciał, to byłbym cały czas w podróży. Mnie jednak biznes nie stresuje.
– Nie uwierzę, że jak pan traci pieniądze, to się pan nie denerwuje...
– To dla mnie ma drugorzędne znaczenie. Oczywiście pieniądze są ważne, ale nie najważniejsze.
–  Krąży po Polsce opinia, że w biznesie pierwszy milion trzeba ukraść. Co pan o tym sądzi?
– To jest takie polskie myślenie i nasze piekiełko. My przez nasz narodowy charakter widzimy wyłącznie tych, którym udało się kogoś oszukać. Nie dostrzegamy ludzi, którzy ciężko i uczciwe pracowali.
– Wielu bogatych Polaków mieszka w Polsce. A pan?
– Wybrałem Szwajcarię.
- Co o tym przesądziło?
- Na pewno jakość życia w relacji do płaconych podatków. Polsce bardzo daleko do tego.
– Co pana szczególnie urzekło?
- Niemal wszystko. Ważne są sąsiedzkie relacje, ale także porządek, nie tylko ten prawny. Mieszkam w 180-metrowym apartamencie z pięknym widokiem na góry i jezioro. Mam fajnych sąsiadów i ani myślę o zamykaniu się w pilnie strzeżonej twierdzy.
– Korzysta pan z ochrony osobistej?
– Nie. Generalnie się nie boję. Jestem zdania, że jeśli ktoś chce komuś zrobić krzywdę i zaplanuje akcję, to nawet ochrona nie pomoże.
- Gdyby młody Polak przyszedł do pana i poprosił o radę, jak zawojować bankowy sektor, co by mu pan powiedział, doradził?
– To jest ciężki rynek. Na pewno na początek trzeba mieć kapitał, bo bez tego nic nie da się nic zdziałać. Trzeba szukać niszy, w której da się zaistnieć.
– A jeśli się nie ma gotówki?
–To taki młodzian powinien zająć się pośrednictwem. Musi jednak znać dobrze przepisy prawa, aby dobrze doradzić konsumentom. To klucz do sukcesu.
– Biedny w kryzysie martwi się, by nie stracić pracy, a bogaty?
– Żeby ten biedny miał gdzie pracować.
–Kiedy ostatni raz był pan w polskim popularnym markecie?
– Niedawno.
–  Czyli ceny pan zna?
– No nie wiem, czy znam ceny, ale w marketach bywam.
– Ma pan ulubioną markę samochodu?
– Zdecydowanie lexus, bo mam dobre doświadczenia związane z tą marką.
- A jaguar, bmw czy mercedes...
– Każdy ma swój gust i potrzebę pokazywania się w tej, czy innej marce. Kiedy miałem jeszcze bank jedna z gazet pytała mnie, jakimi poruszam się autem. Moja odpowiedź zaskoczyła chyba dziennikarza, bo powiedziałem, że jeżdżę takim, jaki podstawi mi Pawłowski, czyli wiceprezes do spraw organizacyjnych. Dla mnie jest ważne, aby auto nie popsuło się i bym mógł dojechać na umówione spotkanie.
– Zajmowanie jak najwyższego miejsca na liście najbogatszych Polaków stymuluje pana do intensywnych biznesowych działań?
– Nigdy nie chciałem być klasyfikowany w tego typu rankingach i nie podaję danych. Zawsze mówię, aby mnie wykreślono z takiej listy.
– Zdarza się panu wieczorem zastanowić, o ile w mijającym dniu wzrosło pańskie konto?
– Nie, nigdy. Nie ekscytuję się analizą giełdy, po prostu robię swoje. Oczywiście raz na jakiś czas trzeba zrobić bilans, żeby wiedzieć, czy ma się jeszcze co prowadzić.
– Wie pan ile ma na koncie?
– Rząd oczywiście znam, ale nie potrafię sprecyzować kwoty.
– Biedny w kryzysie martwi się, by nie stracić pracy, a bogaty?
– Żeby ten biedny miał gdzie pracować. Zawsze w biznesie są lepsze i gorsze , a zawsze moją największą troską było to, aby pracownicy mieli ten komfort i wiedzieli, że nie wisi nad nimi widmo zwolnień. Mówimy oczywiście o tych, którzy pracowali solidnie i uczciwie..
– I pan nigdy nikogo nie zwolnił?
– Tylko raz, gdy zostałem właścicielem banku. Tuż po przejęciu prowadziliśmy restrukturyzację i trzeba było rozstać się z osiemdziesięcioma osobami, ale od razu dodam, że pomogliśmy im znaleźć pracę w innych firmach. Dla normalnie pracujących przedsiębiorców firma i pracownicy powinni być najważniejsi. Nigdy na odwrót, bo z tego robi się socjalizm.
– Ponoć niedawno jeździł pan toyotą yaris. Nie było ujmy na honorze biznesmena?
– W żadnym wypadku.
– Czy bycie szanowanym przedsiębiorcą wiąże się z posiadaniem kosztownej rezydencji. Są jakieś standardy?
- Może jestem odmieńcem, ale podobnie jak w przypadku aut, dla mnie nie jest istotne, czy będą mieszkał w ogromnym domu, czy w pałacu. Ważne jest bym czuł się w nim dobrze.
– Czy kiedykolwiek prośba żony o jakiś prezent zaskoczyła pana?
– Nie było takiej sytuacji. Żona jest skromną osobą, toteż zawsze liczy na takie prezenty. Nie ukrywam, że czasami słyszałem, że kupiłem jej zbyt kosztowny suwenir
– Zdarzyła się sytuacja, że przed planowanym przyjęciem usłyszał pan od żony, że nie ma się w co ubrać?
- Znam to z opowieści, ale na szczęśnie mnie to nie dotknęło. Ma swoją kartę kredytową i odpowiednio wcześnie przewiduje przebieg wydarzeń. Nic ją zatem nie może zaskoczyć.
– Zajmowanie jak najwyższego miejsca na liście najbogatszych Polaków stymuluje pana do intensywnych biznesowych działań?
– Nigdy nie chciałem być klasyfikowany w tego typu rankingach i nie podaję danych. Zawsze mówię, aby mnie wykreślono z takiej listy.
– Przemawia przez pana skromność, czy chęć ukrycia majątku?
– Nie oto chodzi. Kiedy ukazała się informacja, że sprzedałem bank przyszły do mnie dzieci i wyrzutem powiedziały: coś najlepszego narobił? Przez ciebie potracimy kolegów. Zupełnie nam nie zależy na tym, aby epatować bogactwem. Nie po to się żyje i pracuje.
– Czy budzi się pan czasami z przeświadczeniem, że jest pan obrzydliwie bogaty, więc nic nie musi robić?
– Oczywiście mógłbym to robić, ale nie jest to w moim charakterze. Nadal chcę coś tworzyć, być aktywnym i potrzebnym.
– Próbował pan swych siła jako wydawca gazet. Eksperyment nie udał się..
– Jak patrzę na to zagadnienie inaczej. Powiedziałbym raczej, że wspierałem najpierw jednego, potem drugiego wydawcę.
– Rynkowego sukcesu nie było....
– Rzeczywiście zarząd zdecydował o zamknięciu tytułu. Z punktu widzenia inwestycyjnego było to niewielki wydatek. Generalnie jednak to była fajna przygoda, która pewnie kosztowała mnie parę fajnych samochodów. Ale oczywiście tego nie żałuję, bo było to kolejne biznesowe doświadczenie.
– Czy tata biznesem marzył o tym, aby w jego ślady poszły również dzieci?
- Nie. Wychowywałem je tak, aby robiły to, co je interesuje. Córka ani syn nie rwą się do pracy z ojcem. Mateusz skończył stosunki międzynarodowe i pasjonuje się sprawami społecznymi. Ale na pewno nie chce być politykiem.
- A córka?
– Skończyła prawo, ale nie zamierza pomagać tacie. Myśli o stworzeniu od podstaw własnego biznesu. Kibicuję jej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany