Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strzelali gole ...sami sobie. Trzecia porażka ŁKS

paweł strzelecki
paweł łacheta
ŁKS przegrał trzeci mecz z rzędu, po bramkach, które będą śnić się po nocach. Jedna padła po rykoszecie, druga była strzałem samobójczym. Bilans łodzian - 0 punktów, 0 strzelonych goli, 11 straconych. Nic, tylko rwać włosy z głowy. Promyczkiem nadziei może być to, że łodzianie spisywali się lepiej niż w dwóch pierwszych ligowych starciach.

Mająca mistrzowskie aspiracje Polonia tak bogiem a prawdą, w całym meczu przeprowadziła jedną, no, może dwie groźne akcje. W sytuacji sam na sam z Boninem Wyparło pokazał, że nadal doskonale wie, na czym polega sztuka skutecznego bronienia bramki.
Biednemu jednak wiatr w oczy wieje. Po uderzeniu Bruno nasz golkiper pewnie bez większego trudu złapałby futbolówkę. Niestety, piłka otarła się o Adamskiego i wylądowała w przeciwległym rogu bramki. Inna sprawa, że wiedząc, iż Brazylijczyk jest najlepszym strzelcem zespołu (zdobył w tym sezonie dla Polonii trzy gole, w każdym meczu po jednym), pilnujący go Kłus nie powinien pozwolić mu się rozpędzić i dopuścić do uderzenia.
Przy drugim golu Trałka nawet nie próbował skoczyć do dośrodkowania. Tajemnicą Adamskiego pozostanie, dlaczego zamiast podbić lecącą piłkę do góry, posłał ją klasycznym uderzeniem głową w róg... własnej bramki.
ŁKS miał przez długie minuty inicjatywę. Niestety, grał zbyt ostrożnie, przede wszystkim myśląc o zabezpieczeniu własnego przedpola. Przeprowadzenie składnego ataku nastręczało sporo problemów, z reguły były to dalekie wykopy do Saganowskiego czy Mięciela, po których niewiele można było ugrać.
Gdy udało się już łodzianom wymienić kilka dokładnych podań, to wielka w tym była zasługa Romańczuka, który z minuty na minutę grał pewniej i spokojniej, starając się kierować ofensywnymi poczynaniami zespołu.
Łodzianie najbliżsi zdobycia bramki byli w 81 minucie. Z ostrego kąta uderzał Mięciel, Przyrowski odbił piłkę przed siebie, niestety, nie pod nogi Kłusa lub Szałachowskiego, którzy byli w polu karnym. W doliczonym czasie gry szansę na zaliczenie asysty miał debiutujący w ekstraklasie Papikyan. Centymetrów zabrakło, żeby dograł prostopadłą piłkę do wychodzącego na czystą pozycję Saganowskiego.
Na pocieszenie zacytujemy wypowiedź byłego prezesa PZPN Michała Listkiewicza:
- Nie było mnie długo w kraju. To mój pierwszy ligowy mecz w tym sezonie. I powiem, że ŁKS pozytywnie mnie zaskoczył. Czytałem doniesienia prasowe, więc spodziewałem się czegoś gorszego, wręcz rzezi niewiniątek. Tymczasem łodzianie zagrali w Warszawie przyzwoicie. Nie musieli wcale przegrać. Bramki padły po rykoszetach, a ŁKS miał swoje sytuacje. Walczył do końca, wytrzymał mecz fizycznie.
? Co trzeba zrobić, żeby zła karta się odwróciła?
- Potrzebne jest pierwsze zwycięstwo, przełamanie psychiczne. Potem będzie z górki.
Oby prezes miał rację.
Po spotkaniu w Warszawie spytaliśmy odpowiadającego za organizację meczów ŁKS Zbigniewa Jędrzejewskiego, kiedy łodzianie zagrają mecz na stadionie przy al. Unii. Jego zdaniem może to nastąpić w październiku, gdy do Łodzi przyjedzie Podbeskidzie. Dwa najbliższe spotkania w roli gospodarza (z Legią i Górnikem) drużyna stoczy jeszcze w Bełchatowie.

Nie wybiegajmy jednak tak daleko w przyszłość. Na razie podopiecznych trenera Bratkowskiego czekają dwa trudne wyjazdowe pojedynki. Jutro o godz. 17 w meczu Pucharu Polski zmierzą się w Niecieczy z liderem I ligi - Termaliką, a w poniedziałek o godz. 18.30 na lśniącym od nowości stadionie w Gdańsku w ligowym pojedynku z Lechią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany