Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Syguła: Pieniądze piłkarzy powiny leżeć na murawie

Jan Hofman
Jan Hofman
Stanisław Syguła, znany biznesmen i ceniony działacz sportowy, już od dwudziestu dwóch lat wydaje swoje pieniądze na wsparcie futbolu w naszym regionie.

Liczył pan, ile przez te lata wydał na piłkę nożną?

Nie prowadziłem takiej statystyki, ale na pewno były to spore pieniądze.

Warto było?

Jestem zdania, że tak. Kiedy można zrobić coś wartościowego dla lokalnej społeczności, nie mam z tym dylematu, pomagam. Oczywiście nie zawsze trafiałem na zacnych ludzi, ale dla mnie najważniejsze było wsparcie ciekawej idei sportowej. Serce radowało się, kiedy można było świętować, nawet te najdrobniejsze sukcesy.

Krytykuje pan wypłacanie wysokich pensji klubowym działaczom...

Tak, bo ja dobrze pamiętam czasy, kiedy w klubach było wielu społeczników. Dziś mało kto się na to decyduje. Wszyscy patrzą tylko na to, jak załapać się na wysoki kontrakt. Stoję też na stanowisku, że trenera powinny bronić wyłącznie wyniki. Kiedy ich nie ma, trzeba natychmiast szukać lepszego następcy.

A piłkarze?

Uważam, że są przepłacani. Są w komfortowej sytuacji, bowiem otrzymują duże pieniądze za przychodzenie do klubu, a nie za dobrą pracę wykonaną na boisku. Moim zdaniem, trzeba płacić za wynik, a nie za to, że zawodnik podpisał kontrakt. Pieniądze muszą leżeć na murawie.

Ktoś powie, jakim prawem pan chce ustalać takie reguły?

Przemawia za mną doświadczenie w piłce nożnej. Nie jestem teoretykiem, ale praktykiem. Przez dwie kadencje byłem również członkiem zarządu ŁZPN. Do chwili obecnej udzielam się w łódzkim związku, gdzie pełnię funkcję przewodniczącego Sądu Koleżeńskiego i Odwoławczej Komisji Licencyjnej. Przez te 22 lata zdobyłem duże doświadczenie, wiele widziałem i myślę, że mam uzasadnionej prawo wyrazić swoje zdanie.

Kto pierwszy zwrócił się z prośbą o wsparcie?
Jesienią 1998 roku powstało Towarzystwo Sportowe Sokół Aleksandrów Łódzki i ówcześni działacze poprosili mnie o pomoc. Przez pierwsze trzy lata współpracy byłem sponsorem i jednocześnie wiceprezesem stowarzyszenia. Później zostałem wybrany na prezesa i byłem głównym sponsorem klubu. To było dziesięć owocnych lat, bowiem Sokół awansowało z A klasy do II ligi.

Do Aleksandrowa przejeżdżały wówczas Radomiak Radom, Stomil Olsztyn, Olimpia Elbląg czy Wigry Suwałki...

To dla nas wszystkich było wielkie święto. Na pewno sportowych emocji nie brakowało. Śmiało dziś mogę powiedzieć, że dzięki futbolowi Aleksandrów Łódzki był doskonale promowany w kraju. Sportowe osiągnięcia klubu docenił Jacek Lipiński, burmistrz Aleksandrowa Łódzkiego, który zdecydował się wybudować nowy stadionu. Dziś miasto posiada jeden z ładniejszych obiektów w regionie.

Czyli same sukcesy?
No, nie było tak pięknie. To niewątpliwie bardzo fajny czas, ale wymagał dużo pracy i zaangażowania. Prowadzenie Sokoła było bardzo trudne, ponieważ niemal wszystkie wydatki spadały na moje barki. Moja firma pokrywała dziewięćdziesiąt procent kosztów utrzymania klubu, włącznie z drużynami młodzieżowymi. To było duże finansowe wyzwanie. Nie można zapominać, że w tamtym czasie wszystkimi sprawami klubu zajmowała się osoba pracująca na pół etatu. Dziś kluby zatrudniają sztaby pracowników.

Był nie tylko futbol...

W 2004 roku Radosław Olczyk poprosił o powołanie w Sokole sekcji karate, która działa i do dziś zdobywa mistrzostwo Polski, Europy a zdarzało się, że zawodnicy zostawali mistrzami świata.

Kiedy pojawia się kolejna propozycja piłkarskiego sponsoringu?

To był rok 2012 i oferta przyszła od Sylwestra Cacka, który przejął RTS Widzew od Zbigniewa Bońka. Nie zastanawiałem się długo. W klubie czterokrotnego mistrza Polski zostałem partnerem technicznym. Współpracowaliśmy do 2015 roku, a więc do końca jego działalności.

Bankructwo Widzewa było dla pana zaskoczeniem?

I to wielkim. Nie sądziłem, że to wszystko zawali się z takim hukiem. Nie było innego wyjścia, jak tylko zakasać rękawy i wziąć się do odbudowy. Zarejestrowano Reaktywację Tradycji Sportowych Widzew Łódź.

Jakie miał pan zadania?

W tym czasie powierzono mi stworzenie drużyny, która miała rozpocząć rozgrywki od A klasy, ale na prośbę zarządu RTS Widzew, ŁZPN jak i PZPN wyrazili zgodę na rozpoczęcie rywalizacji od IV ligi - był to koniec lipca 2015 roku.

Udało się?

Na utworzenie i przygotowanie drużyny do ligowej walki mieliśmy tylko trzy tygodnie. Musieliśmy się mierzyć z brutalną rzeczywistością. Oczekiwania wszystkich były bardzo duże, ale klub w tym czasie nie miał ani boiska, ani pieniędzy potrzebnych na działalność. Przez pierwsze trzy miesiące zespół trenował na połowie boiska przy ul. Potokowej w Łodzi. Niestety, niektórzy działacze próbowali mocno wpływać na kształt drużyny, starali się narzucać trenerowi wyjściową jedenastkę. Na własną rękę szukali nowych szkoleniowców. Na to nie mogłem się zgodzić i dlatego postanowiłem zrezygnować z dalszej współpracy. Co ciekawe, jeden z nich do dziś próbuje być najważniejszą postacią w klubie.

Miał pan dość?

Zawsze stałem na stanowisku, że w kubie wszyscy muszą pchać wózek w jednym kier-unku. W innym wypadku szkoda czasu na działanie.

Teraz pomaga pan ŁKS. Znalazł pan lepszy klimat do współpracy?

Nie ukrywam, że tak. W 2016 roku zarząd ŁKS zaprosił do współpracy moją firmę, która została partnerem technicznym klubu i jest nim do dziś.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany