Ślub w tym roku, a wesele w następnym. Branża weselna w rozpaczy. Są też pierwsze bankructwa właścicieli sal weselnych.
W Dworze Artusa, w którym organizuje się m.in. śluby cywilne w ogrodzie, sytuacja też nie jest różowa.
Pary, które planowały wesela na 120 osób decydują się na uroczystość o połowę mniej liczną. Powód ten sam co i u innych restauratorów – zabrakłoby na nim gości z zagranicy. Młodzi zamiast tańczyć na weselu po uroczystości w kościele lub urzędzie zjedzą obiad z najbliższymi. Pozostali terminy przekładają, choć czasami sami mają zgryz na kiedy.
- Ten rok jest dla naszej branży stracony – mówi Zbigniew Strobejko, menadżer w Dworze Artusa. – Niejeden z nas tej sytuacji nie przetrwa.
Tak jak restauratorzy martwią się o przyszłość swoich biznesów tak niejedna panna młoda bije się z myślami, kiedy i w jakiej formie ma się odbyć jej wesele. Te, które zdecydowały się czerwcowego ślubu nie przekładać, nie cieszą się z tej wielkiej chwili tak jak powinna się radować przyszła panna młoda. Dagmara Sak, właścicielka salonu sukien ślubnych przy Piotrkowskiej, po ponad dwumiesięcznej przerwie dopasowuje sukienki narzeczonym z całego województwa. Dla tych, które w najbliższych tygodniach powiedzą „tak” szyje maseczki idealnie dobrane do kreacji. Młode chcą je mieć na wszelki wypadek. Nigdy przecież nie wiadomo, czy ksiądz w kościele będzie chciał udzielić ślubu pannie młodej z odkrytą twarzą.
- Część klientek śmieje się, że zaoszczędzą w ten sposób na makijażu, bo będą malowały tylko połowę twarzy – opowiada Dagmara Sak. – Ale generalnie bardzo się stresują sytuacją i pytają, czy dobrze zrobiły pozostając przy tej dacie. Nie jest łatwo podnieść je na duchu skoro często już dwa lata wcześniej precyzyjnie zaplanowały każdy drobiazg tej uroczystości