Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sklepy stare, ale jare. Boją się tylko... łódzkich wykopków

(dan)
– Skarbem tej drogerii są od niepamiętnych czasów wierni klienci – mówi Izabela Neubart.
– Skarbem tej drogerii są od niepamiętnych czasów wierni klienci – mówi Izabela Neubart. Paweł Łacheta
O takich łódzkich sklepach mówi się, że są od zawsze. Jakim cudem w jednym miejscu przetrwały komunę, atak hipermarketów, unijne „prostowanie ogórków” i ostatni kryzys gospodarczy? Przecież najmłodszy z nich ma już 70 lat, najstarszy prawie 100!

Odpowiedź na to pytanie leży na regałach i w szufladach. W jednym pachnie wiejskim serem, wędzonym węgorzem i suszonymi borowikami. W drugim różem do policzków, politurą i ingrediencjami do nastawiania wina. A pod kolejnym łódzkim adresem oko tańczy po regałach pełnych papierowego towaru i kolorowych drobiazgów do biur i szkolnych tornistrów.

W kolonialnym duchu

Takich miejsc jest w łódzkim handlu coraz mniej, za to nie ubywa niezawodnych klientów. Takich, jak pani Barbara Miksa, wierna sklepowi spożywczemu „Leonard” przy ul. Zachodniej.
– Jako dziecko już tu przychodziłam. Za ladą stał zawsze z serdecznym słowem na ustach pan Leonard Pachorenko, świeć Panie nad jego duszą. Podczas gdy inne sklepy świeciły pustymi, w „Leonardzie” półki uginały się pod kurczakami, wędlinami, rybami oraz innymi ekskluzywnymi wówczas kolonialnymi produktami. Wtedy i teraz wszystko tu zawsze świeże, jak ta główka sałaty – pokazuje zakup.
Nie tylko wysoka jakość towarów zwabia pod zieloną markizę tego kultowego sklepu tylu kupujących, że zamknięcie mu nie grozi.

– Mam towar od sprawdzonych przez lata tych samych dostawców – zdradza tajemnicę handlowego sukcesu Grzegorz Pachorenko, syn legendarnego pana Leonarda, przed wojną subiekta w Wilnie, a po wojnie łódzkiego kupca. – Nie jest też tak, że z jednego źródła mam na przykład wszystkie wędliny, gdyż ten, kto robi dobrą kaszankę, nie musi robić dobrej szynki. Moi stali kooperanci nie obrażają się, że nie biorę od nich wszystkiego, co wytwarzają. Bo w handlu
– jak mawiał mój ojciec – nie może być gniewu.

Klient za zdrowe jedzenie jest skłonny zapłacić nawet więcej, ale nie musi.
Pan Grzegorz tłumaczy to tym, że co prawda większości łodzian się nie przelewa, ale kupują u niego także zamożni ludzie. A że uboga emerytka też chce poczuć na języku smak wiejskiej szynki, właściciel bez oporu odkrawa dla niej plasterek.

Miłość, szwarc, mydło i powidło

Dla urody – kremy, pudry, tusze nawet w kamieniu, wałki, fluidy, zalotki. Dla zdrowia – balsamy – koński, z winogron i nagietka, sole do kąpieli z Morza Czarnego, termofory, gruszki sanitarne z kanką i bez. Dla domu barwniki, perhydrol, woda amoniakalna, kwas solny i borowy, odplamiacze tlenowe, szkło wodne, balony i butelki, destylatory, lejki, rurki, korki – to i znacznie więc oferuje dla łodzian „Stara Drogeria”, a personalnie – właścicielka tego liczącego sobie 100 lat sklepu, Izabela Neubart.
Właśnie instruuje klientów, jak, czego i ile wymieszać w balonie, żeby... wyszła z granatowych winogron madera odpowiedniej mocy. Na darmową lekcję pędzenia wina nastawia ucha Ryszard Feliński. Humor mu dopisuje, bo wygrał zakład ze znajomym, który twierdził, że tej wiekowej drogerii na rogu Andrzeja i Kościuszki już nie ma.
– Tu, gdzie stoimy, założył w 1919 roku aptekę z artykułami drogeryjnymi Maksymilian Józef Pływacki, a w 1945 roku dwie siostry – Lena i Stanisława – przekształciły ją w typową drogerię, potem była własnością rodziny Smulskich, a do mnie należy ona dwudziestu pięciu lat – pani Iza skraca do jednego zdania wykład z historii tego miejsca.
Właścicielka „Starej Drogerii” wie, że ludzie gremialnie chodzą na zakupy do marketów, a do niej zaglądają głównie starsi klienci. Trzeba się z tym pogodzić.

Bibułka na choinkę i automatyczny ołówek

Do sklepu papierniczego na rogu Sienkiewicza i Nawrot mali i dorośli łodzianie wnosili i wnoszą na podeszwach pył od około 80 lat. Tu można przebierać w stosach karbowanej bibułki, arkuszach ozdobnego papieru, wiecznych piórach, długopisach, ołówkach, notesach, blokach rysunkowych
– jednym słowem w dziesiątkach i setkach przedmiotów potrzebnych w przedszkolu, szkole, w gabinecie menedżera, kancelarii świeckiej i parafialnej i w każdym łódzkim domu.
– Przypuszczalnie był tu już w latach trzydziestych – ekspedientka Monika Błasiak zgaduje datę powstania sklepu. – Wiekowe staruszki wspominają, jak z mamami przychodziły po barwny papier na łańcuchy, anielskie włosy i na inne ozdoby. Mamy te same rzeczy i teraz.
Właścicielka „Papier Marketu” Elżbieta Ircha wykorzystuje jako magnes m.in. mnogość towarów, wśród nich takich, które również były na półkach w czasach, gdy dzisiejsi dziadkowie i rodzice sami byli dziećmi i gdy ołówek automatyczny czy długopis Zenit były przedmiotami ich pożądania. Ten znany chyba wszystkim łodzianom sklep trwa, choć przechodził różne zakręty.
– Jeśli się czegoś boimy, to łódzkich wykopków – żartuje Monika Błasiak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany