Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sandecja - ŁKS 2:2, czyli rzut karny z kapelusza

Paweł Strzelecki
ŁKS nie wygrał czwartego meczu z rzędu, w czym niestety wielka zasługa słabego sędziego Marka Karkuta z Warszawy, który nie dość, że podyktował karnego z kapelusza, to jeszcze w trakcie spotkania obrzucał piłkarzy niecenzuralnymi wyzwiskami!

Sędzia Marek Karkut głównej roli
Relację z meczu należy zacząć od końca, czyli od tego, co działo się w ostatnich minutach gry i za kulisami w szatni po spotkaniu. Obejrzałem uważnie niedzielną telewizyjną powtórkę meczu i mogę z ręką na sercu, nie mając cienia wątpliwości stwierdzić, że rzutu karnego nie powinno być! Chmiest wykonał efektowny skok nad wyciągniętą nogą Mariusza Mowlika i jak długi padł na murawę. 36-letni arbiter z Warszawy Marek Karkut, który w przeszłości sam uprawiał piłkę nożną, dał się nabrać i podyktował jedenastkę. W ten sposób odebrał zwycięstwo łodzianom.

Na tym niestety nie skończyły się wyczyny sędziego. Na konferencji prasowej trener Andrzej Pyrdoł w imieniu zawodników oficjalnie zaprotestował przeciwko zachowaniu pana Karkuta, który na boisku ubliżał łodzianom na każdym kroku. Spytaliśmy piłkarzy ŁKS, a ci zaczęli cytować niecenzuralne odzywki arbitra, z których "ty j... konusie" było bodaj najłagodniejszym. Chcieliśmy przedstawić opinię drugiej strony - sędziego oraz obserwatora spotkania. Niestety, upominający się o nią dziennikarz został oszkalowany słowami "jest pan pijany!". Wezwany na stadion patrol miejscowej policji nie chciał podjąć interwencji czyli zbadać alkomatem łódzkich dziennikarzy i... sędziów, tłumacząc się tym, że wszystko działo się po zakończeniu meczu.
Próbowaliśmy interweniować u obserwatora. Ten, czerwony na twarzy (od nadmiaru emocji?!), rozepchnął funkcjonariuszy oraz żurnalistów i uciekł z budynku, gdzie pieprz rośnie. Po co PZPN wysyła do pracy i płaci ciężkie pieniądze ludziom, którzy nie mają odwagi i honoru stawić czoło problemowi? A może sprawy nie ma i wszystko zostanie w PZPN zamiecione pod dywan?
Tak w każdym razie twierdzili obserwujący z boku całą sytuację piłkarze Sandecji, którzy wyrażali opinię, że starcie z sędziami to walka z wiatrakami. Czy w tej sytuacji oficjalne pismo protestacyjne piłkarzy ŁKS, które mieli wystosować, trafi na biurko prezesa PZPN Grzegorza Laty?

Jeśli chodzi o samo spotkanie, to ŁKS powinien był je wygrać bez dwóch zdań. Pod każdym względem był zespołem lepszym od rywali, udowadniając po raz kolejny, że awans do ekstraklasy nie jest dziełem przypadku. Znów dopadł jednak łodzian syndrom fatalnej końcówki. Niepotrzebnie cofnęli się na własne przedpole, pozwolili hasać rywalom w polu karnym i dali pretekst sędziemu do popełnienia błędu!
Indywidualnością pojedynku był nie po raz pierwszy zresztą Jakub Kosecki, którego, szczególnie do przerwy, rywale nie potrafili upilnować. Efektem były dwie ładne bramki strzelone przez łódzkiego pomocnika po stałych fragmentach gry. Przy pierwszej rzut wolny wykonywał Krzysztof Mączyński, posłał piłkę na głowę Adriana Woźniczki. Łódzki obrońca przeskoczył wyższego o pół głowy Jana Frolicha, zgrał ją na lewą stronę do niepilnowanego Koseckiego, a ten niczym ligowy rutyniarz posłał piłkę do siatki między nogami interweniującego bramkarza. Przy drugiej sprytne rozegranie rzutu rożnego całkowicie zaskoczyło defensywę Sandecji. Mączyński podał piłkę do Koseckiego, który z końca pola karnego mierzonym strzałem w długi róg pokonał Marka Kozioła.
"Kosa" miał szansę na 50. w historii ŁKS hat trick. Uderzał jednak niecelnie lub jego piękne strzały bronił bramkarz. Miejscowi (nieliczni) kibice nie kryli jednak uznania. Twierdzili wręcz, że tak dobrego piłkarza w tym sezonie w Nowym Sączu jeszcze nie widzieli.
Ełkaesiacy nie wygrają wszystkich meczów do końca sezonu, jak planowali, ale swojego występu w Nowym Sączu nie muszą się wstydzić. Pokazali się jako dojrzała drużyna, potrafiąca grać w piłkę, która w ekstraklasie wstydu Łodzi nie przyniesie.

TRENERZY O MECZU
o Andrzej Pyrdoł - trener ŁKS: - Wiedzieliśmy, że czeka nas trudny pojedynek. Byliśmy jednak bliscy zwycięstwa. W końcówce zabrakło nam koncentracji. Mecz był rozgrywany w trudnych warunkach. Rzęsisty deszcze przestał padać tuż przed spotkaniem. Widać było, że poruszanie się po śliskim boisku sprawiało kilku graczom spore trudności.
o Mariusz Kuras - trener Sandecji: - Do końca walczyliśmy o remis i zostaliśmy za to nagrodzeni. Bramki przyszły rywalom za łatwo, po naszych ewidentnych błędach w kryciu przy stałych fragmentach gry. Obejrzeliśmy interesujące widowisko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany