Recenzja filmu „November Man”. Niezawodny agent

W „November Man” jest emerytowanym funkcjonariuszem wywiadu. Sam zrezygnował z działania, po tragicznym wydarzeniu podczas akcji, kiedy to przypadkową ofiarą stało się dziecko. W zacisznej Szwajcarii wiedzie spokojne życie.
Jak się łatwo domyślić, powrót do tajnych misji jest nieunikniony. Peter Devereaux, w CIA znany jako November, wkracza na nowo do szpiegowskiego świata, o co, nie unikając szantażu, postarał się jego były szef. Od razu trafia w oko cyklonu – w samo centrum intrygi amerykańskiego i rosyjskiego wywiadu. Nie wiadomo, kto przyjaciel, kto zdrajca. Mordercza wojna toczy się o prezydenckie wybory w Rosji. Obowiązkowo będzie rozgrywka z piękną i groźną rosyjską agentką (Olga Kurylenko). Są pościgi (po Belgradzie) i parę ostrych scen.

Roger Donaldson („Bez wyjścia”, „Angielska robota”) zrealizował efektowny film, choć znaczna część to sytuacje nazbyt przewidywalne. Fabularne komplikacje zaczynają się kumulować w końcowej fazie agenturalnych bojów. Poszukiwacze oryginalności będą zawiedzeni. Dla sympatyków Brosnana to kolejna rola potwierdzająca, że wciąż potrafi być ostrym graczem, ale też bawić się postacią nie tylko w nietypowych dla siebie bajeczkach, jak „Pozew o miłość” czy „Mamma mia!”.
„November Man” wpisuje się w serię produkcji o niezniszczalnych aktorach – kojarzonych z rolami agentów. Tak można je określić, używając tytułu filmu Sylvestra Stallone. Już trzeci raz ten reżyser i aktor (a za nim coraz częściej inni) opowiada o zawodowcach zaprawionych w bojach w latach 80., którzy, mimo słusznego wieku, potwierdzają swoją klasę.
Kto lubi kino akcji, poczuje ducha dawnych produkcji tego gatunku i moc gigantów ze służb specjalnych. (108 min).