Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ratownik medyczny po godzinach uratował trzy osoby w jednym czasie

(kz)
Pan Roman z dyplomem i zegarkiem – symbolicznymi dowodami uznania za to, co zrobił.
Pan Roman z dyplomem i zegarkiem – symbolicznymi dowodami uznania za to, co zrobił. Maciej Stanik
Roman Barzyński, 54-letni łodzianin, uratował w Warszycach koło Zgierza życie trzech mężczyzn: dwóch z płonącego auta i jednego, który, śpiesząc tamtym na pomoc, sam omal nie umarł. Pan Roman jest ratownikiem medycznym w łódzkim pogotowiu, ale wówczas był po pracy. Wczoraj został uhonorowany w Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego. Od Urzędu Marszałkowskiego dostał dyplom, a od swoich przełożonych zegarek.

Do dramatycznych wydarzeń w Warszycach doszło 19 sierpnia.
– Byłem akurat w tartaku, kupowałem deski. Usłyszałem huk zderzenia i pobiegłem na miejsce. Okazało się, że zderzyły się tico i kia. Tico po przekoziołkowaniu zaczęło płonąć. Wokoło stali bezradni ludzie, a w samochodzie było dwóch uwięzionych mężczyzn – teść i zięć, jak się później dowiedziałem.
Pan Roman przejął inicjatywę.

– Kazałem uruchomić gaśnice z wszystkich stojących aut, by zdusić płomienie. Pomogło na chwilę. Gdy samochód zaczął znowu płonąć, uświadomiłem sobie, że uwięzieni w tico za chwilę spalą się żywcem. Wspólnie z innymi osobami wybiłem szybę, dostaliśmy się do środka i wyciągnęliśmy kierowcę. Drugi z mężczyzn miał zaklinowane w zgniecionym aucie nogi. Uznałem, że lepiej, by je stracił, niż ma się spalić. Ciągnęliśmy z całej siły, ale nie dało się go uwolnić z auta – opowiada pan Roman.
– W tym momencie okazało się, że pomagający mi mężczyzna stracił przytomność. Nie wyczuwałem tętna i zacząłem go reanimować. Jednocześnie zaczęło brakować gaśnic do tłumienia ognia – zużyliśmy ich kilkanaście. Z ostatnich poleciłem robić wyrzuty pulsacyjne, czyli psikać z przerwami, wokół uwięzionego w aucie mężczyzny, by nie sięgnęły go płomienie. W tym czasie udało mi się pobudzić puls u mężczyzny, którego ratowałem...

Wszystko skończyło się szczęśliwie dla całej trójki. Wkrótce przyjechali strażacy, potem karetki, przyleciał samolot ratunkowy...
– Gdy wracałem przez pole do swojego samochodu, słyszałem oklaski. Nie skojarzyłem, że to mnie ludzie klaszczą... – wspomina Roman Barzyński.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany