Dżungla nie dla wszystkich
Podróż do Tajlandii warto rozpocząć w listopadzie, bo na północy kończy się pora mokra. Biura podróży oferują dziesiątki scenariuszy wycieczek, ale wyjazd na własną rękę jest najlepszy dla tych, którzy lubią miejsca niedostępne dla przeciętnego turysty. By dostać się w serce dżungli, warto udać się na północ w rejon miast Chiang Mai i Chiang Rai, a potem spłynąć Mekongiem w Laosu.
Dwa dni na slowboacie
Z miejscowości Chiang Khong, która graniczy w laotańskim Xuay Xai, codziennie kursują tzw. slowboaty, czyli wodne łodzie typu cargo, na których razem z lokalną ludnością, zwierzętami, towarami handlowymi płynie się dwa dni do miasteczka Luang Prabang w Laosie. Łódź mieści 100 osób - z nami płynie 140 plus załadunek. Przy odrobinie szczęścia siedzi się na wymontowanych ze starych autobusów fotelach lub drewnianych ławkach - pozostali przycupują na podłodze lub przy wyjącym i dymiącym silniku. Widoki rekompensują dyskomfort.
Po drodze niezbędny jest nocleg w wiosce Pak Beng, dla której każdy turysta jest głównym źródłem dochodu i atrakcją dla mieszkańców. Trzeba się przyzwyczaić do wilgoci - zamoczone podczas podróży ubrania nie wyschną przez kilka kolejnych dni, a na ścianach skrapla się woda. Zaśnięcie utrudniają odgłosy ptaków i innych dzikich zwierząt.
Lokalny bimberek na zachętę
Jedyna ulica w wiosce ożywa ok. godz. 17, zaraz po zapadnięciu zmroku, kiedy kolejny slowboat dotrze do prowizorycznego portu. Z ulicznych kramów sprzedawcy zachęcają do kupna ręcznie wykonanych pamiątek. Zaczepiają nas na ulicy małe dzieci, które oprócz cukierków chcą po prostu dotknąć białego człowieka.
Właściciele kilku barów namawiają do wizyty, proponując darmową butelkę laolao, czyli domowej wódki pędzonej na ryżu. Na kolację warto zamówić larb, czyli tradycyjną potrawę laotańską składającą się z lepkiego ryżu ("sticky rice") i marynowanej w limonkach mielonej wołowiny, świeżej kolendry, chili, szalotki i cebuli. Zwyczaj nakazuje jeść rękami, obtaczając kuleczkę ryżu w mięsie z przyprawami. Butelka piwa jest droższa niż sycący obiad - turysta o ograniczonym budżecie ma to na uwadze.
Chłodny poranek
Pobudka jest nieprzyjemna, prześcieradło klei się do ciała, a 15 minut po prysznicu znów czujemy się spoceni i brudni. Śniadanie to obowiązkowo świeże mango z ryżem gotowanym na mleku kokosowym. Zapas energii przed kolejnym dniem na slowboacie można uzupełnić bananami, których jest kilkanaście rodzajów. Potem znów loteria - czy na łódce znajdzie się wygodne miejsce siedzące? Przez kolejnych kilka godzin obserwujemy miejscową ludność, która żyje i pracuje wzdłuż rzeki. Dzieci wybiegają na spotkanie zawsze, gdy zbliżamy się do brzegu.
Z każdym kilometrem rzeka się rozszerza. Im bliżej miasta Luang Prabang, które jest umieszczone na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO, tym nurt jest bardziej wartki, a wystające znad tafli wody skały utrudniają sternikowi utrzymanie kursu. Mijamy kompleks jaskiń Pak Ou - jedną z popularniejszych atrakcji Laosu. Czar dżungli kończy się, gdy o godz. 17 docieramy do portu malowniczej miejscowości Luang Prabang.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Opozda podjęła decyzję w sprawie Vincenta. Królikowski nie ma tu nic do gadania
- Ostrzegamy: Daniel Martyniuk znowu "śpiewa". Ekspertka wysyła go na oddział
- Dawno niewidziana Szostak na imprezie. Bardzo się zmieniła [ZDJĘCIA]
- Roksana Węgiel i Kevin Mglej wezmą nowy ślub! Sensacyjne szczegóły tylko u nas