Pękł SLD w Łodzi, ale utrzymał się przy władzy w mieście. Do czego SLD jest potrzebne prezydent Hannie Zdanowskiej? ANALIZA
Największym szokiem jest z pewnością odejście z SLD Władysława Skwarki. Po serii osobistych tragedii, najpierw śmierci żony, a ostatnio brata, mówiono, że Skwarce zostało już tylko SLD, które zresztą w Łodzi przed laty organizował. Jest radnym od 31 lat, ale nawet radni PiS, którzy mówią o nim „stary komunista”, jednocześnie darzą go szacunkiem za niezależność od władzy wykonawczej i głośną krytykę, której nie szczędził aparatowi urzędniczemu prezydent Zdanowskiej, mimo iż był jej koalicjantem. Głosował choćby przeciw zwiększenia do 1 mln zł progu, do którego prezydent musi mieć zgodę radnych na sprzedaż nieruchomości, a przypadku gdy ta nieruchomość objęta jest planem zagospodarowania przestrzennego, prezydent może ją sprzedać bez wiedzy radnych bez względu na jej wartość. Na komisjach dla urzędników Zdanowskiej był bardzo wymagający, dla niektórych zbyt wymagający, jak na politycznego sojusznika. Skwarka nie pogodził się także z nową twarzą SLD w Łodzi, która prospołeczna nie jest, bo to właśnie Nowa Lewica/SLD firmuje politycznie projekt zwolnień pracowników niepedagogicznych, woźnych czy sprzątaczek ze szkół, co jak na partię lansującą się jako lewicową z hasłem „zawsze blisko ludzi” jest wprost fałszywe.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNYM SLAJDZIE>>>