1/6
Niedawno kilkunastu byłych kelnerów niegdyś słynnej...

Niedawno kilkunastu byłych kelnerów niegdyś słynnej orbisowskiej restauracji „Malinowa”, spotkało się w „Dworku” przy Stawach Jana, by przywołać czasy, gdy sława serwowanych w orbisowskim Grandzie potraw oraz dancingów z występami striptizerek i tańcami przy muzyce słynnych kapel, docierała daleko poza granice Łodzi. Wspominki pod schłodzoną żytnią, jarzębiaczek i brandy przeciągnęły się dopółnocy. Ostatni od biesiadnego stołu odszedł ten, który wszystko zaczął: Antoni Kwiatkowski - jedna z niewielu już ikon łódzkiego kelnerskiego fachu.

- Orbisynków, jak siebie nazwaliśmy, odliczyło się szesnastu - śmieje się Kwiatkowski.

Jak filmowy Boryczko

Jego droga do restauracyjnego stolika była kalką jeszcze przedwojennego kelnerstwa. Najpierw w 1970 roku pikolakował w Grand Cafe, skąd trafił na trzymiesięczny staż dorestauracji. Tam wzięli go w egzaminacyjne żarna starzy majstrowie.

Dopiero po dwóch latach terminowania i kilku generalnych próbach przed lustrem w białym kitlu i z takąż serwetką na przedramieniu, nabył prawo do obsługi gości w czterostolikowym rewirze.

- Przeszedłem wszystkie szczeble, tak jak filmowy żółtodziób Boryczko, zagrany w filmie Janusza Majewskiego „Zaklęte rewiry” przez Marka Kondrata. No i czekało się, aż jakiegoś kelnera z restauracji wywalą.

Były Lolity...

Czytaj na kolejnym slajdzie

2/6
Ale bywało też wesoło: - Kiedyś razem ze Zdzisiem...



Ale bywało też wesoło: - Kiedyś razem ze Zdzisiem Kosakowskim mogliśmy sobie popatrzeć zza winkla na „działalność kulturalno-rozrywkową” striptizerek - chichocze Antoni Kwiatkowski.

Ciekawość z czasem przeszła, czego od połowy lat 70. nie można było powiedzieć o rodzimych i zagranicznych gościach Hotelu Grand.

Dla miejscowych, czyli łodzian, pan szatniarz trzymał w specjalnej szafie marynarki i krawaty, bo na dancing ze striptizem, zaczynający się o godz. 19.30, rozchełstanych nie wpuszczano.

Pan Tolek zapamiętał Duńczyka, który zamiast po polsku oklaskiwać zrzucającą fatałaszki panienkę, zaczął po duńsku... gwizdać. Prawdopodobnie z zachwytu, ale obsługujący reflektory fachowiec „napiętnował” snopem światła podchmielonego gwizdacza, który - rad nie rad - zrejterował z sali.

Pociąg przyjaźni

Jedna striptizerka obskakiwała pięć restauracji - naszą „Malinową, czynną do 4 rano „Casanovę” zwaną „Kaszanką”, „Tivoli”, „Sim” i „Europę” - wspomina Tolek Kwiatkowski. Różne były - i brunetki, i blondynki. Kontrakty na ich występy restauracje podpisywały z łódzką „Estradą”. Te same striptizerki rozbierały się w Warszawie i Krakowie, wyjeżdżały nawet na zagraniczne tournée. Żadnych innych agencji nie było. Zmieniały się te naguski, żeby klientom się nie opatrzyły. Jak zaczynał się o godz. 21 striptiz, na sali było zajęte sto procent miejsc, a nawet więcej, bo niektórzy płacili specjalnie wejściówkę i oglądali pokazy z balkonu na stojąco.

Kiedyś na tym balkonie zjawił się cały „pociąg przyjażni” ze Związku Radzieckiego, co było w latach 80. ewenementem na skalę Układu Warszawskiego, takiej przeciwwagi dla NATO. Ktoś z tamtejszej bezpieki też z pewnością na balkonie był, więc na wszelki wypadek panie z wycieczki udawały wzburzenie i zasłaniały oczy.

Czytaj na kolejnym slajdzie

3/6
- Kiedyś - wspomina z humorem Zdzisław Kosakowski, też...



- Kiedyś - wspomina z humorem Zdzisław Kosakowski, też orbisynek - przyszła do„Malinowej” lekko wstawiona parka. Tak się złożyło, że był wolny tylko jeden dwumiejscowy stolik pod ścianą. Pani wybrała krzesło stojące przodem do sceny, więc jej partner, mający striptizerkę za plecami, musiał się odwracać. Pani tego nie wytrzymała.

- Jeżeli chcesz zobaczyć biust, to proszę! - wstała i pięknym gestem ściągnęła bluzkę i stanik. I w tym momencie się porobiło! Wszyscy goście wlepili w tę panią oczy, a striptizerka najpierw osłupiała, a po kilku sekundach uciekła z podwyższenia.

- Striptizerki miały swoje artystyczne pseudonimy: Lolita, Sandra, Sylwia, Roksana. Żadne tam Zosie czy Anie. Miały stroje powiewne, eksponujące części ciała, które pokazywały po kolei, od góry zaczynając, na dole kończąc. To były ładne kobitki. Same występy to nic. Ciśnienie podskakiwało panom, gdy pląsającą panienkę oświetlały cały czas jupitery. Ale tak naprawdę zupełnie nagą striptizerkę goście widzieli tylko przez 2-3 sekundy. Gdy ostatnim ruchem ściągała majteczki, światło gasło, a ona chowała się za kotarą sceny - opisuje przebieg „socjalistycznego striptizu” Tolek Kwiatkowski. I dodaje:

Czytaj na kolejnym slajdzie


4/6
- Ostatni raz striptizerka zakręciła pupą w lokalu „Sexland”...

- Ostatni raz striptizerka zakręciła pupą w lokalu „Sexland” przy ul. Zachodniej. To było w 1985 roku. Tam było śmielej i więcej, nasz restauracyjny striptiz wyglądał przytym, jak przedszkole przy uniwersytecie. A potem przyszła kryska i na starych kelnerów. Gdy hotel wraz ze słynną „Malinową”, „Złotą”, „Syreną” i „Seledynową” kupili bracia Likusowie z Krakowa, naszą kelnerską wiarę bez żadnych sentymentów wyrzucili na bruk.

Kontynuuj przeglądanie galerii
Dalej

Polecamy

Najśmieszniejsze memy na Dzień Strażaka!

Najśmieszniejsze memy na Dzień Strażaka!

Dominik Kun przed meczem Widzewa z Wartą Poznań

Dominik Kun przed meczem Widzewa z Wartą Poznań

Tłumy łodzian wybrały się na popularne kąpielisko Młynek w Łodzi

Tłumy łodzian wybrały się na popularne kąpielisko Młynek w Łodzi

Zobacz również

Najśmieszniejsze memy na Dzień Strażaka!

Najśmieszniejsze memy na Dzień Strażaka!

Dominik Kun przed meczem Widzewa z Wartą Poznań

Dominik Kun przed meczem Widzewa z Wartą Poznań