Pamięci powstańców ciągle spłacam dług mojego pokolenia

Materiał informacyjny Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Druh Krzysztof Jakubiec – harcmistrz ZHP, pedagog i gawędziarz, ceniony popularyzator wiedzy o historii harcerstwa, Szarych Szeregach, Powstaniu Warszawskim i ich bohaterach.
Druh Krzysztof Jakubiec – harcmistrz ZHP, pedagog i gawędziarz, ceniony popularyzator wiedzy o historii harcerstwa, Szarych Szeregach, Powstaniu Warszawskim i ich bohaterach. FOT. KRZYSZTOF SZYMCZAK
Rozmowa z harcmistrzem Krzysztofem Jakubcem, wiceprezesem łódzkiego oddziału Stowarzyszenia „Szare Szeregi”.

Żywymi śladami Powstania Warszawskiego w Łodzi są powstańcy, którzy osiedlili się tu po wojnie. Ilu ich zostało?

Nie podam dokładnej liczby. W naszym łódzkim oddziale Stowarzyszenia „Szare Szeregi” mamy już tylko jedną druhnę, która była sanitariuszką, łączniczką. To profesor Maria Turowska. Pół roku temu pożegnaliśmy Gryzeldę Studzińską. Niestety, została już garsteczka powstańców. Jak informowano 1 sierpnia, w 79. rocznicę Powstania Warszawskiego, w całej Polsce żyje 524 powstańców. Tym bardziej cenna jest możliwość spotkania, porozmawiania choćby z jedną z tych osób. To autentyczni świadkowie historii, którzy mogą nam tak wiele przekazać. Ich obecność wśród nas jest dowodem ciągłości naszej historii.

Pan jest osobą, która stara się, by pamięć o powstaniu, powstańcach nie zaginęła.

Uważam to za spłatę długu pokolenia. Tak to kiedyś nazwałem. Mój tata, jego dwaj bracia byli żołnierzami Powstania Warszawskiego. Babunia, choć nie była zaprzysiężonym żołnierzem Armii Krajowej, to przez trzy tygodnie powstania nasłuchiwała na zrobionym przez mojego tatę (wtedy studenta tajnej Politechniki Warszawskiej) radioodbiorniku Radia Londyn. Spisywała informacje, przekazywała łączniczkom. To przykład udziału w powstaniu cywilnej ludności Warszawy. Tych powstańców-przyjaciół, których miałem przyjemność poznać, jest na łódzkich cmentarzach kilkoro.

ZOBACZ CO PISZEMY O POWSTANIU

O kim pan myśli?

To przede wszystkim Wiktor Matulewicz „Luxor”, żołnierz batalionu „Zośka”. Tak jak należący też do tego batalionu Janek Kopałka „Antek”. Już po wojnie, bo 8 marca 1945 roku, był dowódcą akcji tak zwanego Małego Arsenału w Łowiczu. Z więzienia uwolniono 80 więźniów politycznych. Na Starym Cmentarzu w Łodzi spoczywa też łączniczka batalionu „Zośka”, Zofia Prądzyńska. Warto wspomnieć Jerzego Jędrzejewskiego. W Łodzi po wojnie wiele lat mieszkał jezuita ojciec Tomasz Rostworowski, przyjaciel mojej rodziny. Udzielał absolutorium żołnierzom „Baszty”, w tym mojemu tacie, przed akcją pod Krzywą Latarnią. Są też groby, które stały się symbolami Powstania Warszawskiego - wtedy, kiedy jeszcze nie można było o nim głośno mówić. Jak grób Basi Nazdrowiczówny „Wiewiórki”. Jej pomnik był przez wiele lat jedynym widocznym symbolem powstania w Łodzi. Widnieje na nim napis: Powstanie Warszawskie. Jednym z pierwszych był też grób mojego stryja Tadeusza. Zmarł w Łodzi w 1949 roku. Na jego grobie natomiast widać napis: Powstaniec Warszawski.

Nie było z tym problemów?

Jakoś nie. Grób nie znajduje się przy głównej cmentarnej alejce. Może dlatego nie rzucał się w oczy. Jakoś uszedł uwadze „obserwatorów”.

Łódź przygarnęła wielu powstańców.

To prawda. Gryzelda Studzińska wiele razy podkreślała, że inne miasta, jak na przykład Kraków, nie chciały przyjąć powstańców. Mówiono, że zniszczyli Warszawę. Gryzeldę Łódź przygarnęła. Dała jej dom, studia, rodzinę. Stała się z wyboru jej rodzinnym miastem. Do Warszawy nie jeździła chętnie ze względu na wspomnienia.

Pana tata opowiadał o powstaniu?

Nie! Po powstaniu znalazł się w obozie jenieckim. Uciekł stamtąd z trzema kolegami. Było trzech Jurków i Zygfryd. Uciekli niemieckim samochodem przez główną bramę obozu. Było to w Wigilię Bożego Narodzenia 1944 roku. Kiedy zamknięci pod podłogą w pawilonie sanitarnym rozebrani z mundurów niemieccy oficerowie dokrzyczeli się pomocy, to chłopcy przedzierali się już przez linię frontu, by dostać się do dywizji generała Maczka. Kiedy tata wracał do Polski w 1948 roku, to w polskim punkcie repatriacyjnym w Szczecinie zerwano mu wszystkie odznaczenia, wybito przednie zęby i dopiero wpuszczono do kraju. Do końca życia nie mówił o wojnie, o powstaniu. Tylko kiedy w telewizji była mowa o czymś, w czym uczestniczył, w jego oczach pojawiały się łzy. Po tym poznawałem, że miał coś wspólnego z tym wydarzeniem. Gdybym wiedział przed jego śmiercią, że studiował na jednym roku z Jankiem Bytnarem „Rudym” na Wydziale Mechanicznym tajnej Politechniki Warszawskiej, to przecież zmusiłbym go, by opowiedział coś o tamtych czasach. Niestety, wolał uchronić mnie i siostrę przed konsekwencjami faktu należenia do Armii Krajowej, walki w Powstaniu Warszawskim. Po latach w PRL przypłaciłem to odmową wyjazdu na fundowane stypendium w Anglii. Takie to były czasy. Wielu z tych żołnierzy nie mówiło nic o wojnie, wielu zaś za swą misję uważało opowiadanie o tamtych czasach. O swoich przyjaciołach mówili, że oni byli bohaterami. Teraz spoczywają pod brzozowymi krzyżami. Wiktor Matulewicz „Luxor” mówił, że on bohaterem nie był. A przecież to naprawdę jeden z bohaterów Powstania Warszawskiego.

Pan bardzo związał się z rodzinami bohaterów tamtych czasów, którzy nie dożyli do powstania. Jak z rodziną wspomnianego Jana Bytnara „Rudego”...

W samym powstaniu brała udział mama Janka, która był kierowniczką poczty powstańczej na Śródmieściu. Siostra była w partyzantce, na Kielecczyźnie. Po „Akcji pod Arsenałem” nie mogła zostać w Warszawie. Przez ostatnich dziesięć lat jej życia najserdeczniej przyjaźniłem się z mamą Janka Bytnara. Odwiedzaliśmy ją z moją drużyną dwa razy w miesiącu. Kiedyś szepnęła mi do ucha: „Bóg zabrał mi Jasia, ale dał Krzysia”. To chyba najwyższe wyróżnienie, jakie mógłbym otrzymać.

Bohaterowie, którzy są panu bardzo bliscy, a więc bohaterowie książki „Kamienie na szaniec” - Janek Bytnar „Rudy”, Tadeusz Zawadzki „Zośka” czy Aleksy Dawidowski „Alek”- stanęli symbolicznie na barykadach powstania, choć nie żyli w chwili jego wybuchu.

Ich imiona nosiły jednostki walczące w powstaniu. A więc batalion „Zośka” czy kompania „Alek”. Kiedy te oddziały szły do ataku, padała komenda: „Rudy” atakuje! To piękne upamiętnienie kolegi, przyjaciela. Nigdy nie mówiono, że to kompania imienia „Rudego”. Był to po prostu batalion „Zośka”, kompania „Alek”, pluton „Rudy”.

Jak potoczyły się losy pana taty, jego braci?

Jeden z wujków, Tadeusz „Judym”, umarł w 1949 roku, nie poznałem go. Tata Jerzy zmarł w 1987 roku. Po Czarnobylu dopadła go białaczka. A najmłodszy Andrzej „Rymwid” 18 lat skończył w 1944 roku, pół roku przed powstaniem. Bracia odpędzali go od konspiracji. Sam znalazł dojście. Krótko był żołnierzem batalionu „Zośka”, potem skierowano go do Oddziału Dyspozycyjnego Komendy Głównej Armii Krajowej. Był w ochronie „Radosława”, odszedł pięć lat temu w Los Angeles. Sprowadziliśmy jego prochy do Łodzi. Spoczął z rodzicami i braćmi. Także niechętnie opowiadał o powstaniu. Raz dziennikarka Radia Łódź sprowokowała go do dłuższej wypowiedzi.

Powstanie zostawiło ślad w życiu wielu rodzin.

Spotyka się często próby oceny sensowności Powstania Warszawskiego. Nie spotkałem wśród żołnierzy powstania czy ich rodzin takich, którzy mówiliby, że powstanie było niepotrzebne. Mówili o euforii, jaka 1 sierpnia opanowała Warszawę, zarówno wśród cywili, jak i żołnierzy. To była radość, konieczność ruszenia do powstania. Zbyt długo Warszawa cierpiała, patrzyła na zbrodnie dokonywane przez Niemców. To powstanie było koniecznym zrywem dla zdrowia psychicznego Polaków. Tak jak wcześniejsze powstanie w getcie. Wiadomo, że było skazane na klęskę. Było potrzebne, by umrzeć z honorem, a nie pod butami hitlerowców.

Widzi się teraz duże zainteresowanie Powstaniem Warszawskim, między innymi wśród młodych ludzi. Jak to wytłumaczyć?

Młodzież zawsze interesowała się historią. Wszystko zależy tylko od tego, jak ta historia zostanie im przedstawiona. Nie jestem historykiem, ale każda organizowana przeze mnie wycieczka, obóz zahaczają o miejsca i tematy historyczne. Zawsze widziałem ogromne zainteresowanie młodzieży tą tematyką. Młodzież nie udaje zaangażowania. Jeśli widzę młodego człowieka w koszulce ze znakiem Polski Walczącej i słowem: „Pamiętam!”, wiem, że nie jest to tylko koszulka, którą należy założyć. Jeśli osoba mówiąca o historii głęboko wierzy w to, o czym opowiada, to młodzież też szczerze w to wierzy. Każda nuta fałszu powoduje zobojętnienie, takie spotkanie jest przegrane.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pamięci powstańców ciągle spłacam dług mojego pokolenia - Dziennik Łódzki

Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany