Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oglądanie ziemi z góry bardzo wciąga. Poczuć się jak ptak [ZDJĘCIA]

Iwona Jędrzejczyk-Kaźmierczak
archiwum Zygmunta Kiełczyńskiego
Są tacy, którzy spoglądają na ich wyczyny z ziemi i mówią, że żaden normalny człowiek nie wyskakuje ze sprawnego samolotu… Oni puszczają te uwagi mimo uszu. Twierdzą, że skakanie ze spadochronem wciąga, i to bardzo. I nieważne, czy skacze się po raz piąty czy pięćsetny, adrenalina jest taka sama, dlatego trudno przestać.

70-letni Sławomir Krzymiński i 60-letni Zygmunt Kiełczyński należą do tej nielicznej grupy Polaków, którzy na koncie mają po ponad tysiąc skoków ze spadochronem.

Samolot płonął na Lublinku-FILM

W kartoflisku, a nie na lotnisku
Sławomir przygodę ze skokami zaczął, kiedy miał piętnaście lat.
– Poszedłem z rodzicami na festyn z okazji święta lotnictwa – wspomina starszy łodzianin. – Odbywał się w rejonie obecnego stadionu ŁKS. Była tam 50-metrowa wieża, na której spadochroniarze trenowali lądowanie. Podczas zabawy każdy mógł spróbować zeskoczyć. Od razu bardzo się mi spodobało.
Zygmunt bakcyla spadochroniarstwa połknął jako szesnastolatek.
– O skokach zacząłem myśleć, gdy spadłem z trzymetrowego drzewa na górę żwiru i nic mi się nie stało – opowiada młodszy łodzianin. – Jakiś czas potem dowiedziałem się, że aeroklub łódzki robi nabór do sekcji spadochronowej. Postanowiłem spróbować.
Najpierw obaj musieli przejść specjalistyczne badania lekarskie i kurs teoretyczny, podczas którego uczyli się m.in. budowy spadochronu, typów lądowania i meteorologii. Następnie przyszedł czas na praktykę i choć Sławomir ma obecnie na koncie 1.250 skoków, a Zygmunt – 1.202, każdy z nich ma do dziś przed oczami ten pierwszy w życiu.
– Wystartowaliśmy dwuosobowym samolotem z lotniska w Aleksandrowie Łódzkim – mówi Sławomir. – Pamiętam spadochron, który miał 72 mkw. i ważył 17 kg. Przy moich 150 cm wzrostu był prawie tak duży jak ja. Wzbiliśmy się na wysokość 700 m, ale by wyskoczyć, musiałem wyjść na skrzydło maszyny. Skoczyłem, ale zamiast na lotnisku, wylądowałem na polu z kartoflami.
Zygmunt skoczył po raz pierwszy z wysokości 800 m.
– To był nie tylko mój pierwszy skok ze spadochronem, ale także pierwszy lot samolotem – wspomina Zygmunt. – Pamiętam, że się bałem, ale chwilę wcześniej skoczyły dwie moje koleżanki, więc głupio było mi nie skoczyć.

Skok z 5 km
Spadochroniarstwo traktowali zawsze hobbystycznie. Sławomir był instruktorem nauki jazdy, a Zygmunt – mechanikiem samochodowym, taksówkarzem, a obecnie prowadzi serwis wymiany opon.
– Kiedy jest się wysoko w górze, człowiek czuje się jak ptak – mówi starszy łodzianin. – Nawet najdrobniejszy ruch ręką lub nogą powoduje od razu zmianę kierunku.
Rekord Sławomira to skok w nocy nad Łodzią z wysokości 4,6 tys. m.
– Kiedy na wysokości prawie 5 tys. m wyskoczyłem z samolotu, zobaczyłem Łódź, która z tamtej perspektywy była mniej więcej wielkości talerza – wspomina starszy łodzianin. – Była godz. 2 w nocy i całe miasto było rozświetlone lampami. To niesamowite wrażenie.
Skok z 4 tys. m nad Piotrkowem Trybunalskim to rekord Zygmunta.
– Zanim wylądowałem na ziemi, najpierw wolno spadałem bez spadochronu przez minutę, a później, po jego otwarciu, opadałem jeszcze cztery minuty – opowiada młodszy łodzianin. – Średnia prędkość spadania to 5 m/s.

Gdy trawa w nos łaskocze
Obaj przyznają, że czasami przychodziło im do głowy, by nie kusić losu i więcej nie skakać. Zawsze były to myśli chwilowe i pojawiały się po sytuacjach, w których spadochrony nie chciały się w górze otworzyć.
– To było nad Łodzią podczas mojego 60. albo 70. skoku – mówi Zygmunt. – Skakałem z wysokości 800 m. Linki źle się ułożyły i ze spadochronu utworzył się tzw. kalafior. Pojawił się strach, ale tylko na chwilę. Później wyciągnąłem nóż, bo to był jeszcze spadochron starego typu, więc musiałem odciąć linki we właściwym, by otworzył się zapasowy. Podobną sytuację miałem wiele lat później, w trakcie 800. czy 900. skoku z wysokości 2 tys. m w Bydgoszczy. Wtedy jednak spadochron nie otworzył się w ogóle. Zapasowy udało się mi otworzyć dopiero na poziomie około 200 – 250 m, a wtedy to już trawa w nos łaskocze...
Swoją pasją nie udało się im zarazić nikogo z członków rodziny. Nie ubolewają jednak nad tym, bo, jak mówią, jeden wariat w rodzinie wystarczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany