Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Masowa zbrodnia... do której nie doszło

Cezary Kassak
Staromieście w latach 40. ub. wieku. Z lewej widać główną drogę prowadzącą do Trzebowniska. To tutaj rozegrały się dramatyczne wydarzenia, których efektem miała być pacyfikacja wioski
Staromieście w latach 40. ub. wieku. Z lewej widać główną drogę prowadzącą do Trzebowniska. To tutaj rozegrały się dramatyczne wydarzenia, których efektem miała być pacyfikacja wioski zbiory Kazimierza Wcisły
1 sierpnia 1944 roku Niemcy chcieli rozstrzelać około 100 mężczyzn ze Staromieścia koło Rzeszowa. Miał być to odwet za akcje dywersyjne. Na szczęście nikt nie zginął

Jak się okazało, był to już ostatni dzień niemieckiej okupacji Rzeszowa i okolic. I tamtego dnia funkcjonariusze "Tysiącletniej Rzeszy" planowali jeszcze dokonać masowego mordu w Staromieściu - wtedy wsi, a dzisiaj dzielnicy Rzeszowa. To miał być odwet za to, co w Staromieściu wydarzyło się kilkadziesiąt godzin wcześniej. A było to tak…

Okupanci w opałach

Kazimierz Wcisło (z lewej) i Tadeusz Ludera na łące, na której 71 lat temu Niemcy planowali dokonać egzekucji
(fot. Cezary Kassak)

Dwóch żołnierzy Wehrmachtu z oddziału stacjonującego w podrzeszowskim Trzebownisku zajechało furmanką pod magazyny zaopatrzeniowe AVL, mieszczące się w Rzeszowie, na tzw. Ruskiej Wsi. Wnieśli na wóz parę skrzynek wódki, a pewnie i inne artykuły konsumpcyjne, po czym ruszyli w drogę powrotną. Jechali przez Staromieście. Minęli kościół i dotarli w pobliże kuźni Tendelskiego. Tutaj ostrzelało ich paru żołnierzy Armii Krajowej.

Jeden z Polaków "strzelił do woźnicy, drugi zaś wygarnął do tego siedzącego z tyłu. Konie się spłoszyły i raptem skręciły do rowu przydrożnego, wywracając wóz ze skrzynkami wódki, woźnica z tego skorzystał i (…) chyłkiem wycofał się do Trzebowniska, a ten drugi, śmiertelnie trafiony, (…) przebiegł w lewo szosę, rów i padł w pszenicę (…)" - opisywał po latach, w 1981 roku, pochodzący ze Staromieścia Michał Bereś, wtedy zastępca komendanta podobwodu AK Sędziszów, który o zdarzeniu dowiedział się po tym, jak przybył do Staromieścia na odprawę.

- W ataku na Niemców brały udział cztery albo pięć osób. Byłem adiutantem szefa sztabu podokręgu rzeszowskiego i w tamtym czasie kwaterowałem w Staromieściu, z tym że tego dnia, kiedy to się stało, czyli chyba 29 lipca [1944 roku], przebywałem akurat poza Rzeszowem, miałem inne zadanie. Zaatakowanie tych dwóch Niemców było samowolą, wynikającą z chęci odegrania się na wrogu - podkreśla Stanisław Dąbrowa-Kostka, zasłużony żołnierz AK, uczestnik m.in. brawurowej akcji odbicia więźniów w Jaśle.

Jak podaje Michał Bereś, wieść o zaistniałym incydencie wywołała "konsternację". W stan ostrego pogotowia postawiono miejscową drużynę, a Bereś razem ze Stanisławem Majchrem, znajomym z AK, poszli rozeznać teren.

- W tym czasie nadjechał z Trzebowniska niemiecki czołg; zatrzymał się przy wywróconej furmance. Czołgista chwilę patrzył przez lornetkę, ale Beresia i Majchra nie zauważył, bo się schowali. Nie dojrzał też martwego Niemca. Następnego dnia Majcher z trzema AK-owcami zakopali go trochę dalej od szosy - opowiada ówczesny mieszkaniec Staromieścia, Kazimierz Wcisło, który na temat omawianych w niniejszym tekście wydarzeń zebrał wiele materiałów.

Prawdopodobnie 31 lipca miał miejsce w Staromieściu kolejny "wrogi akt" wobec okupantów. W pomieszczeniach domu przy dzisiejszej ul. Staromiejskiej znaleziono uwięzionego żołnierza niemieckiego.

- Wcześniej żołnierz na ulicy rozmawiał z dziewczyną. Zobaczyło go czterech chłopaków z pobliskiego Miłocina, idących tą drogą. Niemiec został rozbrojony i przymknięty w piwnicy - wyjaśnia Kazimierz Wcisło. Niebawem żołnierz odzyskał wolność, a Niemcy szukali sprawców jego uwięzienia.

Obława skoro świt

1 sierpnia 1944 roku front wielkimi krokami zbliżał się już do Staromieścia, trwał ostrzał sowieckiej artylerii. Mimo to hitlerowcy z samego rana przystąpili do pacyfikacji wioski. Przetrząsając dom po domu, zabierali wszystkich mężczyzn. - Mnie zgarnęli już około godz. 6 - przypomina sobie Tadeusz Ludera, do dzisiaj mieszkający na Staromieściu.

Kazimierz Wcisło miał wtedy 8 lat, dlatego pozwolono mu zostać w domu. - Wzięli za to mojego 17-letniego kuzyna, Kazimierza Jandzisia - dodaje. - Po tym, jak Kazka zranił pocisk, Niemcy go wypuścili. Przyprowadził go do naszego domu mój stryj, Stanisław Wcisło.

"Pochód z aresztowanymi uformował się w dwie grupy: jedną eskortował z tyłu wóz pancerny z zamontowanym karabinem maszynowym. Dotarła ona w rejon wyschłej sadzawki (…), gdy tutaj nagle padły dwa artyleryjskie pociski, od jednego z nich został ranny eskortujący żołnierz niemiecki - pisał Michał Bereś. - (…) Nękający ogień artyleryjski nie ustawał, wobec tego wóz pancerny zrezygnował z konwojowania i pojechał dalej, a żołnierze podążyli za nim (…). Aresztowani wykorzystali tę sytuację i grupkami powrócili do swych mieszkań".

Drugą grupę przyprowadzono na pole za stodołą rodziny Chłandów, przy drodze do Głogowa (obecnie ul. Warszawska). - Trudno mi powiedzieć, ilu dokładnie nas tam było. Wydaje mi się, że powyżej 100 - szacuje Tadeusz Ludera.

"(…) aresztowani dowiedzieli się od niemieckiego oficera, że wszyscy otrzymali wyrok śmierci przez rozstrzelanie. Rozległ się jęk i płacz przybyłych rodzin skazanych" - opisywali Władysław Gaweł, Franciszek Szypuła, Tadeusz Jandziś i Kazimierz Sikora - autorzy listu, jaki kilkanaście lat temu ukazał się w "Głosie Rzeszowa".

- Były wykopane dołki, w których Niemcy trzymali nogi. Pamiętam też żołnierza, który siedział na snopku, a karabin miał wycelowany w nas - nadmienia Ludera.

Wśród pojmanych był również Władysław Podleśny. - Kilku lub kilkunastu z nas, w tym i mnie, zmuszono do noszenia rakiet (pocisków) do dział niemieckich, mających stanowiska w pewnej odległości od grupy zatrzymanych - relacjonuje Podleśny.

Mijały godziny pełne trwogi. Było już po południu, kiedy na polanę Chłandów wjechał na motorze niemiecki oficer. Żołnierze przy karabinach stanęli przed nim na baczność. Wywiązała się rozmowa, a potem… Niemcy zaczęli rozmontowywać stanowiska z bronią maszynową. Do egzekucji nie doszło. Niektórzy z Polaków w pierwszej chwili nie dowierzali swojemu szczęściu…

Rzeczonego oficera dostrzegł Tadeusz Ludera. - Niestety, nie widziałem dokładnie jego twarzy, byłem zasłonięty - mówi. - Pamiętam tylko, że miał jasny mundur.

Cezary Kassak
NOWINY

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Masowa zbrodnia... do której nie doszło - Nasza Historia

Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany