Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mariuszek dostał nowe serce! Lekarze zza Odry uratowali mu życie

Liliana Bogusiak-Jóźwiak
Gdy Mateusz (z prawej)dowiedział się, że brat miał przeszczep,następnego dnia był przy nim w klinicew Giessen.
Gdy Mateusz (z prawej)dowiedział się, że brat miał przeszczep,następnego dnia był przy nim w klinicew Giessen. ei24
Chory na mukowiscydozę 12-letni Mariusz Stępniak przyjechał w poniedziałek do Łodzi, by podziękować tym, którzy pomogli mu zorganizować przeszczep serca w niemieckiej klinice w Giessen pod Frankfurtem nad Menem.

Chłopiec musiał być operowany za granicą, bo lekarze w Polsce nie mają doświadczenia w transplantacjach u dzieci cierpiących na tę nieuleczalną chorobę genetyczną. Zabieg odbył się w październiku ubiegłego roku.
- Pomogło nam bezinteresownie wielu ludzi - mówi pani Edyta, mama chłopca. - Zbierali pieniądze na operację, zorganizowali pobyt w Niemczech, a tam odwiedzali nas i wspierali dobrym słowem. Wielu z nich nawet nie znamy, ale wszystkim z całego serca dziękujemy.

Choroba jak wyrok
Mariusz Stępniak mieszkał z rodziną w Zgierzu. Miał zaledwie 16 miesięcy, kiedy zachorował na ciężkie zapalenie płuc. Podczas badań lekarze wykryli u niego mukowiscydozę, czyli nieuleczalną chorobę prowadząca do niewydolność oddechowej, oraz kardiomiopatię prowadzącą do niewydolności mięśnia sercowego.
Trzy lata temu stan chłopca pogorszył się na tyle, że został wpisany na listę oczekujących na przeszczep serca. Niestety do tej pory w Polsce żadnemu lekarzowi nie udało się przeprowadzić udanego przeszczepu serca u dziecka z mukowiscydozą. Pani Edyta szukała więc pomocy dla syna za granicą. Wybór padł na niemiecką klinikę w Giessen, bo zatrudnieni w niej lekarze mają największe doświadczenie w przeszczepach u dzieci z mukowiscydozą. Równocześnie rodzina Mariusza, z pomocą Fundacji GAJUSZ, zbierała pieniądze na leczenie, które miało kosztować... 150 tys. euro.

- Mariuszek tracił siły - wspomina pani Edyta. - W pewnym momencie jego serce pracowało tylko w 12 procentach. Wiosną ubiegłego roku musiał przejść w niemieckiej klinice zabieg wszczepienia kardiowertera, czyli rozrusznika serca. Zapłaciliśmy za tę operację 20 tys. euro, choć miała kosztować dwa razy więcej. Kierownictwo i pracownicy szpitala w Giessen nie mogli uwierzyć, że sama zbieram pieniądze na leczenie tak ciężko chorego dziecka. Niestety, w Polsce nie udało mi się uzyskać zgody na leczenie Mariuszka za granicą w ramach NFZ. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy jeden z pracowników szpitala w Giessen zaproponował mi pracę w szpitalnej pralni. Zgodziłam się bez wahania. Dzięki temu uzyskałam ubezpieczenie zdrowotne. Trzy miesiące później, 13 października ubiegłego roku, znalazło się serce dla Mariuszka. Za leczenie zapłaciła niemiecka kasa chorych.

Optymista z nowym sercem
Utrata sił, coraz mniejsza wydolność serca, nerwowe oczekiwanie, aż znajdzie się dawca... W tych trudnych dniach Mariuszek nie tracił optymizmu. Uczył się języka niemieckiego i planował, co będzie robił po przeszczepie. To on uspokajał mamę, gdy rozpłakała się na wieść o tym, że jest dla niego dawca. Przeczucie go nie zawiodło. Operacja się udała, a on błyskawicznie wracał do zdrowia.
- Już w pierwszym tygodniu po operacji jadłem moją ulubioną pizzę - śmieje się Mariuszek. - Dzieci z mukowiscydozą mogą, a nawet powinny ją jeść. Ze szpitala wyszedłem po miesiącu, choć pacjenci po transplantacjach spędzają w nim trzy.

Bliscy Mariusza nie wiedzą, czyje serce dostał chłopczyk. Podziwiają jednak rodziców tamtego dziecka, że w ogromnym cierpieniu, jakie przeżywali, potrafili zdobyć się na ogromny altruizm.
- Nie wiemy, czy było to serduszko dziewczynki czy chłopca - mówi pani Edyta. - Pozwolono nam jednak napisać podziękowanie dla rodziny. Kupiliśmy więc największą kartkę, jaka była w sklepie, a Mariuszek napisał, jak bardzo się cieszy, że dostał nowe życie.
Mariusz, jego mama i starszy brat zostaną w Giessen. - To nie była łatwa decyzja - mówi pani Edyta. - Mam swoje lata, żadne z nas nie zna dobrze języka... Zrobiliśmy to jednak dla Mariusza, bo w Giessen ma lepszą opiekę lekarską, dostęp do leków, rehabilitacji. Jeśli kiedyś będzie mu potrzebny kolejny przeszczep, to tam ma większe szanse niż w Polsce.

Po chwili milczenia pani Edyta dodaje: - Przed laty, gdy dowiedziałam się, że syn jest chory miałam pretensje do Boga. Pytałam, dlaczego spadło to na moje dziecko. Wtedy jedna z pielęgniarek pocieszyła mnie mówiąc, że Bóg da mi siłę, by go uratować. Daje mi siły, a zdrowie syna stało się celem mojego życia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany