Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzki lekarz... starych pianin

Bohdan Dmochowski
W wieku 5 lat z młodszą o rok siostrą trafili do domu dziecka przy ul. Przędzalnianej w Łodzi. Pierwszy klucz do strojenia stojących w świetlicy pianina Arnolda Fibigera i fortepianu Juliana Małeckiego zrobił w wieku 12 lat... z klamki do drzwi.

Klamka któregoś dnia nie wytrzymała i pękła. Potem już z żelaznym kluczem własnej roboty przywracał czyste brzmienie, naprawiał strojnice i klawiatury fortepianów i pianin w innych placówkach wychowawczych.

- Szło mi to całkiem dobrze - wspomina stare dzieje dziś 76-letni stroiciel Stanisław Piekarski z Łodzi.

Na mieszczaństwo szkoda metrów

W jego pachnącym sezonowanym świerkiem, palisandrem i politurą mieszkaniu nie ma łóżka czy kanapy i meblościanki z szafą. Śpi w przedpokoju na metalowej składanej pryczy, bo - jak mówi - szkoda metrów kwadratowych na mieszczańskie wygody. W komodzie i na podłodze stoją garnki do pieczenia mięsa wypełnione... olejem maszynowym, w którym kąpie się dzieło jego życia - własnoręcznie wykonane narzędzia stroicielskie.

- Dokładnie nie liczyłem, ale zrobiłem ich już blisko siedemdziesiąt. Dlaczego aż tyle? Bo inne są potrzebne do fortepianów, a inne do pianin. Niektóre mają po kilkadziesiąt lat, a najnowsze kilka dni. Nacinanie pilnikiem otworu w kluczu trwa około siedmiu godzin. Hartuję je w temperaturze do ośmiuset stopni Celsjusza. Dorabiam też do nich rączki z prasowanej bawełny, inaczej turbasu. Sam robię też młotki. Fabrycznych nie używam, bo są nic niewarte. Do moich narzędzi mam słabość, którą ktoś z boku pewno uzna za dziwactwo. One nie są do sprzedania. Za żadną cenę! - podnosi głos.

Z karpackiego świerku

Do największego pokoju można wcisnąć się tylko bokiem, bo wypełnia je zbudowane w połowie XIX wieku w berlińskiej wytwórni pianino marki G. Schwechten,

- To co tu widać, kolego, ma sto pięćdziesiąt lat, a wygląda na więcej, bo ten dostojny instrument jest mocno podniszczony - pan Stanisław kiwa głową, jak lekarz współczujący ciężko choremu pacjentowi.

- Zaatakowała go wilgoć, wszystko wymaga remontu. I pudło rezonansowe, i naciąg. Trzeba połatać klejoną z wielu warstw drewna strojnicę (podłużny specjalnie wyprofilowany kloc) z otworami na kołki do naciągania strun. Trzeba też założyć nowe struny basowe - wylicza stroiciel. - To zabytkowe pianino ma dno rezonansowe, wykonane z sezonowanego najmniej przez 20 lat drewna ze świerków rosnących w rumuńskich Karpatach Południowych. Decyduje ono, jaki instrument ma dźwięk.

Niemal całą pozostałą przestrzeń mieszkalną zajmują czekające na naprawę pokaźnej wielkości mechanizmy do kilku innych instrumentów. Za kilka godzin przybędzie kolejny „pacjent” - pianino Legnica.

Tydzień temu temu instrument zbudowany w berlińskiej firmie H. Hansen, wrócił po kuracji w klinice Stanisława Piekarskiego do rodzinnego domu 11-letniej Zuzi.

Dziewczynka naciska klawisze nieśmiało, z szacunkiem. Wszak instrument liczy sobie ponad 100 lat!

Odkupił go po wojnie od pierwszych właścicieli pradziadek Zuzi, Ludwik Kopka. Najpierw grała na nim 6 lat pani Zofia, babcia Zuzi, następnie przez 8 lat mama dziewczynki, pani Anna. Młodzi po ślubie zamieszkali w ciasnej kawalerce, do której pianina nie dałoby się żądną miarą wcisnąć. I tak rozpoczęła się tułaczka instrumentu po domach krewniaków i znajomych.

Wraz z córką rosło mieszkanie, więc pani Anna, zgodnie z wolą dziadka Ludwika sprowadziła pianino do domu. Tym razem na stałe.

- Brzmiało tempo i fałszywie. Mamy do niego sentyment, więc postanowiliśmy oddać je w ręce zaufanego stroiciela, a nie ma ich w Łodzi wielu. Pantoflową pocztą dotarliśmy do pana Stanisława. Ten człowiek to więcej niż fachowiec. On po prostu ma do starych instrumentów niemal bałwochwalczy stosunek. Nasz podziw jeszcze wzrósł, gdy podczas pierwszej wizyty u niego siadł do klawiatury i zagrał jak rasowy pianista! - opowiada pani Anna.

Nuty ma w głowie

Stanisław Piekarski testuje brzmienie prawie już gotowego pianina marki J. Bluthner z 1908 roku.

- Gram tylko własne kompozycje - mówi, nie przerywając mini recitalu.

Na pytanie o nuty i partytury swych utworów, odpowiada:

- Jestem tylko dyplomowanym czeladnikiem, nut nie czytam i nie zapisuję mojej muzyki na pięciolinii. Wszystkie dźwięki przechowuję tu, w głowie - puka wskazującym palcem w ciemię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany