Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łodzianie zaczynają narciarski sezon. Czas na białe szaleństwo

Agnieszka Gospodarczyk
W sezonie w Kamieńsku pojawiają się tłumy.
W sezonie w Kamieńsku pojawiają się tłumy. Paweł Łacheta
Na stoku narciarskim na górze Kamieńsk koło Bełchatowa w weekend rozpoczął się sezon. Ta wiadomość wprawiła w dobry humor kilkunastotysięczną armię łódzkich narciarzy i snowboardzistów. Na otwarcie stoku w Malince koło Zgierza trzeba będzie poczekać jeszcze kilka dni (aktualne ocieplenie i deszcz tego otwarcia nie przyspieszą).

Niecierpliwi pakują więc sprzęt i ruszają na południe Polski - tam sezon już trwa.

Śnieżna pustynia
Łodzianie, poza górą Kamieńsk i Malinką, nie mają w promieniu 100 km żadnej alternatywy. Jednak ci, którzy uprawiają narciarstwo biegowe mogą skorzystać z każdej połaci pola lub lasu pokrytej kilkucentymetrową warstwą śniegu, np. parku na Zdrowiu, okolic ICZMP czy Arturówka.
- Zostaną wytyczone narciarskie trasy biegowe w parkach, będą też instruktorzy i to jeszcze tej zimy. W 2013 roku Górka Retkińska zostanie powiększona, aby dzieci mogły się uczyć narciarstwa - taką wizję roztoczył niedawno wiceprezydent Łodzi Radosław Stępień.
- Wątpię, aby te plany zostały zrealizowane - mówi Maciej Zieliński, nauczyciel i zarazem pasjonat narciarstwa. - Póki co, razem ze znajomymi jeździmy w tygodniu na górę Kamieńsk, a w weekendy do Szczyrku. Na dłużej zaglądamy do Korbielowa, Karpacza, Zieleńca, Jurgowa, Białki Tatrzańskiej albo do Chopoka na Słowacji.
- W Polsce jeżdżę mało, wolę profesjonalnie przygotowane trasy we Włoszech, np. w Val di Fiemme - mówi Paweł Matyjaszczyk, właściciel sklepu ze sprzętem narciarskim przy ul. Kilińskiego. - Tam w cenie noclegu, wyżywienia i dojazdu jest też tzw. skipass, czyli wejściówka na stok, wyciągi, tory. Warunki są nieporównywalne do polskich - liczba i różnorodność tras, zaplecze gastronomiczne, atmosfera.
Wynajmując kilkuosobowy apartament na 10-dniowy pobyt płaci się ok. 2 tys. zł.
Powodzeniem cieszą się też austriackie lodowce - Stubai i Pitztal, bo tam sezon zaczyna się już w październiku.

Lans na stoku
Najzamożniejsi łodzianie wymieniają sprzęt co sezon - zaglądają do renomowanych salonów światowych marek i kompletują perfekcyjnie dobrane zestawy. I nawet nie mrugną okiem, gdy za narty, kije, kask, gogle i buty przyjdzie im zapłacić 4 - 5 tys. zł. Ważne, żeby na stoku zaprezentować akcesoria z najnowszej kolekcji.
- Tacy narciarze zwykle dobierają sprzęt... pod kolor - mówi Paweł Matyjaszczyk. - Miałem kiedyś klienta, który kupował kijki w odcieniu skarpet. W takim ubieraniu się przodują jednak panie. Zależy im przede wszystkim na ładnym wyglądzie. Prawdziwe narciarki nie zwracają uwagi na wzorek na kasku czy desce. Dla nich ważna jest jakość, parametry techniczne i możliwości, które daje.
Bywa więc, że wybajerzona deska snowboardowa po jednym sezonie ląduje w komisie, a jej właścicielka idzie do sklepu po nową. Nie brak też narciarzy kilkudniowych, którzy w pierwszym porywie obkupili się we wszystko, co niezbędne, a potem nie złapali bakcyla białego szaleństwa. Po kilkakrotnym wyjściu na stok wystawiają sprzęt na aukcji internetowej, a góry oglądają w TV.
- Przeciętny narciarz zmienia sprzęt co dwa, trzy sezony, wyjątkiem są dzieci, ze względu na to, że szybko rosną - zaleca się dla nich wymianę co rok - dodaje pan Paweł. - Doświadczony narciarz poluje na okazje i kupuje używane akcesoria za połowę sklepowej ceny. Płaci wtedy 500 - 700 zł, a nie 1,5 - 2 tys. zł. Można trafić prawdziwe perełki, prawie nową deskę za 300 - 400 zł, za tę samą w sklepie trzeba zapłacić 700 - 1 tys. zł.

Choć w centrum Polski na razie pogoda narciarzom nie sprzyja, synoptycy zapowiadają już ochłodzenie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany