Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

ŁKS - Podbeskidzie 2:1. Łódzki stadion był szczęśliwy.

Jan Hofman
Marcin Kaczmarek rozegrał wczoraj dobry mecz.
Marcin Kaczmarek rozegrał wczoraj dobry mecz. Paweł Łacheta
Dwa miesiące piłkarze ŁKS czekali na powrót na stadion przy al. Unii i pierwsze zwycięstwo w ekstraklasie w roli gospodarza. W Łodzi nie grali jeszcze tak, jak życzyliby sobie tego kibice, ale najważniejsze, że udało im się pokonać 2:1 drugiego beniaminka Podbeskidzie Bielsko-Biała i wydostać się ze strefy spadkowej. ŁKS wygrał drugi raz w sezonie.

Choć to już dziewiąta kolejka ekstraklasy, piłkarze ŁKS mogli się czuć jak podczas prawdziwej inauguracji. Ełkaesiacy wreszcie wrócili bowiem na stadion przy al. Unii, a wraz z nimi trzy i pół tysiąca kibiców. Jak na ŁKS, to prawdziwe tłumy, bo do tej pory w Bełchatowie, gdzie w roli gospodarzy grali łodzianie mogło wspierać ich najwyżej 999 fanów. Nic dziwnego, że wszyscy oczekiwali zwycięstwa, tym bardziej, że po ostatniej porażce podopieczni Michała Probierza znów znaleźli się w strefie spadkowej.

Marcin Gortat i Tomasz Adanek oglądali spotkanie ŁKS.

Presja była więc duża i w pierwszych minutach mocno spętała gospodarzom nogi. Już pierwsza akcja piłkarzy Podbeskidzia była dla łodzian wielkim ostrzeżeniem. W 22 sekundzie biegowy wyścig Pavle Velimiroviciem wygrał Adam Cieśliński, uderzył obok bramkarza ŁKS i na szczęście także obok słupka. Kibice po raz pierwszy mocno odetchnęli. Niestety, w kolejnych minutach wcale nie mieli więcej powodów do radości. Ich ulubieńcy nie mogli złapać właściwego rytmu, do tego byli zagubieni także przy stałych fragmentach gry, które również wygrywali goście (m.in. w dwukrotnie w 7 minucie).

Na pierwsze odważne wyjście łodzian trzeba było czekać do 8 min. Ale szansa została dwukrotnie zmarnowana -po pierwsze, dlatego, że Sebastian Szałachowski nie zdołał pokonać z bliska Matusza Bąka, a po drugie, były legionista był na spalonym.

Jak zwykle Mladen Kascelan był wzorem waleczności.

Pierwszy zaliczony strzał łodzianie oddali w 16 minucie, ale Paweł Golański mocno się pomylił. Nadal bowiem lepsze wrażenie sprawiali goście. Te dwie akcje wcale jednak nie były oznaką lepszej gry ełkaesiaków, bo nadal groźniejsi byli piłkarze Podbeskidzia. Kolejną bramkową okazję stworzyli w 16 min. Znów przy podaniu Adriana Sikory zaspał Golański i sam przed Velimiroviciem znalazł się Sylwester Patejuk. Tym razem golkiper z Czarnogóry jego strzał obronił nogami. Jako następny błąd popełnił Piotr Klepczarek przepuszczając piłkę na środku boiska, co próbowali wykorzystać Cieśliński i Sikora.

Dopiero od tej pory (23 min) podopieczni Probierza powoli i mozolnie zaczęli odzyskiwać inicjatywę. Konstruowanie ataków pozycyjnych przychodziło im jednak z ogromnym trudem. Najczęściej próbował robić to Mladen Kascelan, który w 30 min otworzył drogę do bramki Cezaremu Stefańczykowi. Ekstraklasa to chyba jednak dla tego zawodnika wciąż za wysokie progi, bo jego strzał był bardzo niecelny. Pięć minut później Kascelan powinien mieć na koncie drugą asystę. Tym razem jednak jego podania nie wykorzystał Marcin Kaczmarek, którego strzał z pola karnego obronił Mateusz Bąk. Jeszcze raz przed przerwą kibice poderwali się w 44 minucie, kiedy Sławomira Cienciałę na skrzydle ograł Marek Saganowski i do jego dośrodkowania dopadł szczupakiem Kascelan. Niestety, strzał był zbyt lekki by zaskoczyć bramkarza gości.

Ta akcja dawała nadzieję na lepszą grę ŁKS po przerwie, ale dwie minuty po przerwie mocno ostudził ją Robert Demjan. Niestety, w zdobyciu bramki bardzo pomogli mu ełkaesiacy - najpierw dał się ograć Kaczmarek, a następnie piłkę pod nogi Słowaka skierował Łabędzki. Paradoksalnie ten gol zaszkodził gościom, bo nagle przestali grać. Za to łodzianie zaczęli dążyć do strzelenia wyrównującego gola. Już w 51 min blisko celu po dośrodkowaniu Kaczmarka był Saganowski. Udało się cztery minuty później. Pięknym prostopadłym podaniem popisał się wprowadzony w przerwie za Golańskiego Tomasz Nowak. Wydawało się, że Szałachowski nie opanuje piłki, ale udało mu się oddać mocny strzał między nogami Bąka. Ten gol był bardzo potrzebny, ale łodzianie nie chcieli się nim zadowalać i po 10 minutach prowadzili. Drugiego gola zdobyli po dobrze rozegranym rzucie rożnym. Świetnie zacentrował Szałachowski, a Saganowski z bliska pokonał głową bramkarza gości.
Marcin Kaczmarek rozegrał wczoraj dobry mecz.
W tym momencie trudno było nie wierzyć w magię własnego stadionu. Do pełni szczęścia łodzianie potrzebowali utrzymać rezultat do ostatniego gwizdka. Nastawili się na kontry i kilka razy, głównie przy stałych fragmentach gry ,zadrżały serca łódzkich kibiców, ale tak naprawdę goście nie stworzyli bramkowej okazji. W 83 min. trzecim golem uspokoić grę mógł też Nowak, ale pomocnik ŁKS nie skorzystał z prezentu obrońcy Podbeskidzia i podał piłkę bramkarzowi gości. Na szczęście nikt nie będzie mu tego wypominał...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany