Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kocie mamy! Karmią, leczą i... znoszą obelgi

Agnieszka Jedlińska
Krystyna Michalak dwa razy dziennie przynosi swoim podwórkowym kotom jedzenie. Długo wymienia nazwiska osób, które ją wspierają.
Krystyna Michalak dwa razy dziennie przynosi swoim podwórkowym kotom jedzenie. Długo wymienia nazwiska osób, które ją wspierają. fot. Łukasz Sobieralski
Krystyna Michalak z ulicy Franciszkańskiej codziennie przed godziną 9 rano zabiera miskę pełną jedzenia, kilka puszek z karmą i czyste naczynia, żeby nakarmić Burcię, Freda, Fifi, Pawcia, Megi, Kasię i Kropkę. Osiedlowe koty już na nią czekają siedząc przed klatką.

Pani Krystynie towarzyszy Kuba, domowy kot, który chętnie korzysta ze spaceru. Reszta mruczków karnie siada przy miskach i czeka na smakowite kąski. Biało-czarne, pręgowane, czarne są ogromne, zadbane i oswojone. Mają własny dom, otoczony płotem. Powstał dzięki sąsiadom i administratorce. Panowie za zebrane wśród lokatorów bloku pieniądze (każdy dawał, ile chciał) zbudowali koci pałac, który stoi na środku trawnika, wśród drzew. Koty mają tam ciepło i bezpiecznie.
- Niestety, ostatnio trzy zostały przejechane przez samochód - ubolewa kocia karmicielka. - Ciągle to przeżywam, ale nie umiem ludzi nauczyć wrażliwości.


Mruczki na pierwszym miejscu

W Łodzi jest około 500 społecznych karmicieli kotów wolno żyjących. Za własne pieniądze, przy wsparciu sąsiadów i organizacji pozarządowych dbają o dzikie mruczki, jak o własne. Koty są zwykle sterylizowane lub kastrowane, wyleczone, odrobaczone, odpchlone i przede wszystkim nakarmione.
- To jest obowiązek, ale i ogromna przyjemność - mówi Łucja Rogowska, która karmi koty przy ul. Julianowskiej. - Ja się tym zajmuję ponad 30 lat.

Karmienie kotów to obowiązek społecznej opiekunki. Kiedy sypie śnieg, pada deszcz, trzeba zapakować ciężkie puszki, chrupki i wyruszyć na obchód. Trzy koty pod balkonem, dwa w piwnicy, cztery w sąsiednim bloku. Setki metrów, które zmieniają się w kilometry nie przerażają starszych osób. Bo to zwykle emerytki przodują w tym zajęciu.

Karmiciele mają ciężko
- Nie ma dnia, żebym nie miał nieprzyjemności - mówi Marek Błaszczyk, który koty dokarmia od 27 lat. - Zawsze reaguję grzecznie i próbuję tłumaczyć, ale czasem muszę użyć wulgaryzmów. Ludzie próbują mnie nawet bić za to dokarmianie. Epitety to codzienność.
Dlatego pan Marek, który ma pod opieką 40 kotów w różnych rejonach Starego Polesia, dokarmia swoich podopiecznych nocą. Wychodzi ok. północy i wędruje od kamienicy do kamienicy. W torbie dźwiga suchą karmę i puszki. Denerwuje się, kiedy miski są poprzewracane, zasypane śniegiem czy zniszczone.

Są koty, nie ma szczurów
Kociarze argumentują, że tam, gdzie są koty, nie ma szczurów i myszy. Zadbane i zdrowe zwierzęta nie roznoszą pcheł i chorób, a wykastrowane nie znaczą terenu. Mieszkańcy bloków przy Franciszkańskiej są tego pewni. To oni stanęli po stronie Krystyny Michalak, gdy była nękana przez nowego lokatora. Zresztą w porównaniu do innych kocich mam pani Krystyna wsparcie sąsiadów ma ogromne. Zawsze usłyszy dobre słowo, dostanie karmę, czasem mięso, chrupki, czasem parę złotych na zakupy. Sama z emeryturą w wysokości 700 złotych niewiele by zdziałała. W miesiącu tylko na jedzenie dla swoich podopiecznych wydaje ponad 300 zł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany