Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Sielicka: Kapitan siatkarskiej drużyny nie może być mięczakiem

Jan Hofman
Rozmawiamy z Katarzyną Sielicką, kapitanem siatkarskiej drużyny ŁKS Commercecon.

Na meczach kibice ŁKS śpiewają „na mistrza Polski przyszedł czas”. Pani z klubem z al. Unii jeszcze tego nie osiągnęła. Może decyzja o zakończeniu kariery jest przedwczesna?

Na pewno nie. To postanowienie bardzo dobrze przemyślane. Jestem zdania, że przymoim stanie zdrowia, wywalczyłam już z ŁKS wszystko, co mogłam. Proszę nie zapominać też, że jak na wyczynowego sportowca, mam już swój wiek.

Nie przesadzajmy, jest pani młodą kobietą...

Twardo stąpam po ziemi i wiem, że już czas na sportową emeryturę. Sport zawodowy domaga się młodych, zdrowych i w pełni sprawnych zawodniczek. A mój stan zdrowia daleki jest od ideału. Jestem po wielu operacjach i dlatego uważam, że to odpowiedni moment, by powiedzieć pas.

Jak długo trwała pani przygoda z profesjonalną siatkówką?

Czasu nie da się oszukać. Wychodzi na to, że jest to ponad dwadzieścia lat.

Czy decyzja o zakończeniu kariery dojrzewała u pani cały sezon?

Już po poprzednich rozgrywkach skłaniałam się ku temu, aby poszukać sobie innego zajęcia. Już wtedy zdrowie się tego domagało. Dałam się jednak jeszcze namówić na rok życia przy siatce, w halach, na meczach i zgrupowaniach. Napewno teraz tego nie żałuję. Osiągnięty przez drużynę sukces zrekompensował mi wszystkie niedogodności życia, jakie niosły ze sobą zdrowotne problemy profesjonalnej siatkarki. Często bolące plecy nie pozwalały zasnąć i nie było innego wyjścia, jak tylko eliminować to szalenie nieprzyjemne uczucie lekami. Nie mówiłam o tym wcześniej, by nie psuć doskonałej atmosfery w zespole. Wszak kapitan nie może być mięczakiem, rozpaczać i ubolewać nad swoimi dolegliwościami. Zaciskałam zęby i jechałam na kolejny mecz.

Jest zatem pani przykładem, że nie ma w sporcie rzeczy niemożliwych?

Można tak chyba powiedzieć. Byłam bardzo twarda, cierpiałam, ale mocno chciałam grać. Na przekór lekarzom, którzy mówili, że mój stan zdrowia predysponuje mnie jedynie do siatkówki rekreacyjnej, zaciskałam zęby i walczyłam. Zależało mi bardzo na pokonaniu własnych słabości.

Powiedziała pani, że dała się namówić na jeszcze jeden sezon. A jak prezes Hoffman ponowi propozycję?

Decyzja jest już nieodwołalna i żadne prośby jej nie zmienią. Było już oficjalne pożegnanie i dlatego nie ma już o czym mówić. To już zamknięty rozdział w moim życiu.

Jakie zatem ma pani plany zawodowe?
Myślę, że zostanę przy sporcie. Nie mam jeszcze sprecyzowanych planów i to jest kwestia do zastanowienia się i przedyskutowania wielu spraw z kilkoma osobami.

Osobami z ŁKS?

Możliwe...

Ma pani trenerskie uprawnienia, a więc może nadszedł czas, aby wspomóc Michala Maska?

Szkoleniowiec drużyny ŁKS ma asystentów.

Może przyda się kolejny?

Proszę nie naciskać, bo w tej chwili nie mogę jeszcze nic powiedzieć. Poczekajmy spokojnie na to, co przyniesie przyszłość.

Środowisko doceniło sukces pani i koleżanek z ŁKS?

Oczywiście. Odebrałam wiele telefonów, po tym jak zdobyłyśmy wicemistrzostwo Polski. Grałam w wielu klubach i dlatego znajomi i przyjaciele z kraju spieszyli z gratulacjami. Ogromnie się cieszę, że dzięki występom w klubie z al. Unii tak wspaniale zostałam doceniona. To bardzo ważne dla mnie.

Jest pani wychowanką ŁKS...

No właśnie i od powrotu do ŁKS, a miało to miejsce w 2013 roku, a drużyna była w drugiej lidze, staram się dać temu zespołowi jak najwięcej. Ważne, że trafiłam na ludzi, z którymi aż się chciało góry przenosić. Łódzki Klub Sportowy to firma, którą zarządza wspaniały i profesjonalny prezes. On pokazał nam, że wiele możemy osiągnąć. Jego przywiązanie do klubowych spraw i barw ŁKS to zupełnie niedzisiejsza sprawa. Ten gatunek jest na wymarciu.

Czy przed sezonem spodziewała się pani, że staniecie do walki o mistrzostwo Polski?

Zadanie, jakie postawiono przed nami, było jasne. Trzeba awansować do najlepszej czwórki sezonu. Znałam większość dziewczyn i wiedziałam, że zrobią wszystko, by tak się właśnie stało. Niezwykle ważne, że dopasowałyśmy się mentalne. Charaktery też się zgrały, toteż nie było trudno powalczyć o sukces. To była drużyna przez duże D, na boisku, ale także poza nim.

Była szansa, aby zdetronizować Chemika?

Gdyby była, to na pewno byśmy to zrobiły. Niezwykle istotną sprawą był terminarz, który okazał się dla naszej drużyny fatalny. Przedstawiciele PZPS zakpili z ŁKS. Przecież niemal natychmiast po półfinałach musiałyśmy przystępować do wielkiego finału. Uważam to za skandal i wypaczenie idei sportowej rywalizacji.

Końcówka sezonu nie sprzyjała wam, było w drużynie wiele urazów...
Rzeczywiście kontuzje pokrzyżowały nam plany i sprawiały, że w decydujących bojach trener miał mniejsze pole manewru.

Jest pani spełnioną zawodniczką?

Zdecydowanie tak. Pewnie mogłabym osiągnąć w sporcie nieco więcej, ale liczne kontuzje pokrzyżowały mi plany. Z drugiej strony trzeba się cieszyć z tego, co udało się wywalczyć, a przecież nie było tego mało. Grając w Calisii Winiary Kalisz sięgnęłam w 2005 roku po mistrzostwo Polski, mam też w kolekcji dwa Puchary Polski, dwa wicemistrzostwa kraju i trzy brązowe medale oraz krótki epizod (niestety przez kontuzje) w reprezentacji Polski.

Dwa lata ŁKS w ekstraklasie i jest wielki sukces. Co będzie dalej?

Tego nie wiem. Wiele zależeć będzie od tego, jaki to będzie zespół. Chciałabym wierzyć w to, że ŁKS cały czas będzie się piął do góry i będę za to trzymała kciuki. Liczę, że także władze Łodzi docenią sukces i prezes otrzyma solidne wsparcie. Zasłużył na to! Wielki szacunek należy się też kibicom naszej drużyny, którzy w sezonie pokazali ogromny kunszt i na pewno są najlepsi w kraju.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany