Cieszyliśmy się, że Ekstraklasa ruszyła z dużym impetem. Podobało nam się, gdy padały wysokie wyniki, a zawodnicy chcieli zaprezentować nam swoje umiejętności. W miniony weekend zawodników dopadł chyba lekki paraliż. Może powodem tego jest angielski tydzień, który nas czeka. Trzy mecze w ciągu tygodnia to dość spore obciążenie, a dni wolnych jest jak na lekarstwo (Michał Kucharczyk nie lubi tego). Początek tego maratonu przebiegł więc dość sennie. Oto najsłabsi zawodnicy w 24. serii gier Ekstraklasy.

Michał Gliwa (Sandecja)

Jeśli obstawialiście między, że to "Pawełki" będą największą zmorą tej rundy, właśnie straciliście pieniądze. Głównie dlatego, że wrócił stary (choć nie tak dobry) Michał Gliwa. Do bramkarza Sandecji powróciły stare demony - dobrze znane nam z jego występów w Zagłębiu Lubin. Szkoda, bo jesienią radził sobie między słupkami świetnie.

Filip Mladenović (Lechia Gdańsk)

Naprawdę trudno znaleźć kogoś wyróżniającego się w tłumie nijakich piłkarzy, ale przed nami duet, który dokonał niemożliwego. Pierwszym z nich jest Mladenović, który... trochę potruchtał, zagrał w obronie na alibi i poszedł pod prysznic. Lechia straciła cztery gole i co najmniej dwa są "zasługą" lewego obrońcy. Taka gra w obronie w niższych ligach nazywa się "kryminałem", choć wątpimy, że Serb znalazłby tam zatrudnienie po takim występie.

Gerson (Lechia Gdańsk)

Jeszcze większym ananasem jest Gerson! Trudno powiedzieć, czy jego występy to celowa parodia gry w obronie, czy po prostu Brazylijczyk stał się tak tragiczny. Jego kompromitacja w poprzednim meczu z Piastem nic nie dała, bo znów dał się ograć w podobny sposób. Tym razem jego słabości obnażył Bezjak, a my tracimy wiarę, że coś jeszcze z tego będzie.