Jedenastoletnia Ania Janowska z Łodzi przepadła jak kamień w wodę. Przez 30 lat śledczym nie udało się natrafić na jej ślad [ZDJĘCIA]
Ania, mierząca 146 cm wzrostu szczupła blondynka o zielonych oczach, mieszkała z rodzicami w kamienicy przy al. Kościuszki. Była jedynaczką. Jej mama, składając zeznania, mówiła, że od małego wpajała jej ostrożność w kontaktach z nieznajomymi.
- Ania była samodzielną, rezolutną, obowiązkową dziewczynką. Po powrocie do domu ze szkoły telefonowała do mnie. Nie wpuszczała obcych do mieszkania - opowiada.
Feralna sobota 16 września 1989 r. była wyjątkowo słoneczna i ciepła. Tego dnia rano pani Krystyna, mama Ani, poszła do fryzjera. Gdy wróciła około godz. 11, jej córka była jeszcze w piżamie i oglądała telewizję. Pan Mieczysław, ojciec Ani, zaproponował, żeby pojechać na działkę. Ania namówiła jednak rodziców, aby pojechali z nią do sklepu przy ul. Pięknej i kupili jej wymarzone, płócienne buty na sznurkowej podeszwie. Po przyjeździe do domu pani Krystyna poprosiła córkę, aby w aptece w pobliskim Domu Handlowym „Juwentus” kupiła dla babci krople do oczu, a w warzywniaku kiszoną kapustę, cebulę i kilka jabłek na surówkę. Na zakupy Ania dostała od mamy banknot o nominale 5000 zł. Dziewczynka miała wrócić za pół godziny na obiad...
Czytaj na kolejnych slajdach