Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Film „Venom 2: Carnage”: Własnego potwora trzeba jakoś ugłaskać RECENZJA

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Woody Harrelson, jako Cletus Kasady (Carnage) kradnie każdą scenę, czemu trudno się dziwić
Woody Harrelson, jako Cletus Kasady (Carnage) kradnie każdą scenę, czemu trudno się dziwić United International Pictures
Dziennikarz, z drugą, ukrytą osobowością pragnącą odgryźć co poniektórym głowy. Pewnie każda z osób parających się tym zawodem mogłaby powiedzieć: skąd ja to znam!

Venom uważany jest za jedną z najważniejszych i najbardziej złożonych postaci Marvela. Zainstalował się w dziennikarzu śledczym Eddiem Brocku, który w ten sposób stał się nosicielem pozaziemskiego symbiontu dającego nadludzkie zdolności. I życiową bezczelność.

Narodziny narzuconej symbiozy Eddiego i kosmity przeniósł na ekrany „Venom” z roku 2018 - film entuzjazmu krytyki raczej nie wzbudził, chociaż doceniano przypasowanie Toma Hardy’ego do głównej roli. Kontynuujący tamtą opowieść „Venom 2: Carnage” szczególnie ponad tamten poziom się nie wznosi, ale za to oprócz Toma Hardy’ego ma Woody’ego Harrelsona.

Eddie z Venomem żyją już jak zgrani kumple w akademiku. Dogryzają sobie, czynią rozmaite złośliwości, przeciągają jedno ciało każdy na swoją stronę. Mają odmienne punkty widzenia, rozmaite potrzeby, inną energię, lecz przestali już ze sobą walczyć i się docierać, pogodzeni ze swoim mniej lub bardziej wspólnym losem. Venom coraz trudniej znosi ograniczenia, jakie niesie pomieszkiwanie w Ziemianinie oraz jednostajność kolejnych dni, coraz usilniej namawia więc Brocka, by stworzyli duet niszczycieli szubrawców. Tym bardziej, że symbiont żywi się fenylo...coś tam, którą wydzielają mózgi, albo można ją znaleźć w czekoladzie. Móżdżki kuraków, które pozwala mu konsumować Eddie to jednak tylko namiastka, a ileż można zjeść czekolady. Wolałby chapnąć głowę jakiegoś złoczyńcy. W takich okolicznościach musi się pojawić ten trzeci. I właśnie dla tego trzeciego warto pójść do kina.

Brock dostaje szansę na odzyskanie swojej dziennikarskiej sławy od seryjnego mordercy, Cletusa Kasady’ego, odsiadującego wyrok w celi śmierci. Zabójca, za opublikowanie komunikatu skierowanego do jego miłości z dawnych lat, jest gotów odkryć przed żurnalistą (na wyłączność) najmroczniejsze tajemnice swojego życiorysu. Wystarczy jednak jedno zwarcie i kłapnięcie szczęką, by Cletus został „zarażony” i zamiast zastrzyku trucizny otrzymał materiał na wykształcenie własnego symbiontu. Teraz może śmiało podemolować świat na większą skalę, niż miał możliwość dotychczas.

Scenariusz drugiej części „Venoma” jest wątły jak pensja, porusza się utartymi schematami, prowadzi do oczywistej kulminacyjnej konfrontacji i łatwych do przewidzenia rozwiązań. Twórcy - reżyser Andy Serkins i scenarzystka Kelly Marcel - ani przez chwilę nie ryzykują, koncentrują się na rozrywce, ale w każdym elemencie sprawdzonej i bezpiecznej, w dodatku z założenia przeznaczonej dla jak najszerszego kręgu widzów, niezależnie od wieku. Obficie sonduje się tu związek dziennikarza z gościem jego wnętrza, czyniąc ową relację bardziej przyjacielską (a nawet podszytą wrażliwością i opiekuńczością), niż można się było spodziewać, a ich żarty przypominają rubaszne poklepywanie się po plecach w męskiej szatni. Może to być nieco rozczarowujące dla fanów mrocznego charakteru Venoma, oczekujących podkreślenia brutalnej natury międzygalaktycznego przybysza, ale za to opowieść zyskuje coś na pozór nieprzewidzianego, a zarazem w tego typu produkcjach świeżego - naturalność emocjonalnej bliskości między dwoma towarzyszami, wynikającej nie ze wspólnej misji, ale świadomości, że razem są lepsi. Jak w miłosnym związku, w którym uczucie wzbogaca i uszlachetnia obie strony. Zostaje to opowiedziane w ładnej scenie wyznania czynionego przez Eddiego przed dawną partnerką Anne (Michelle Williams), która uciekła do innego, lecz kierowanego do Venoma (może też odwrotnie?).

Dzielnie z dwoistością swojej postaci radzi sobie Tom Hardy - daje efektowny, fizyczny występ, ale i bawi, gdy trzeba. Każdą scenę kradnie jednak Woody Harrelson, jako Cletus/ Carnage - czemu trudno się dziwić, bo to aktor stworzony do takich ról. Całość ma w sobie dynamikę, a finałowa rozróba powinna zadowolić największych malkontentów.

Obok dopieszczonych efektów komputerowych, realizatorów interesuje jeszcze jedna czułość: dla własnych demonów, potworów, które tkwią niemal w każdym z nas. Walka z nimi bywa wycieńczająca, często nieskuteczna. A może właśnie lepszą metodą jest ich obłaskawienie, ugłaskanie, pogodzenie z nimi. Znacznie łatwiej je wówczas utrzymać na wodzy, zdobyć moc kontrolowania ich. „Venom 2” traktuje ten wątek z dużym wyczuciem.

Poszukujący dodatkowych, bieżących znaczeń także znajdą tu sporo dla siebie: od pandemii po samotność. Albo taki przykład: złym jest tu potwór czerwony, lepszym ten czarny. Cóż za inspiracja do interpretacji dla zapiekłych wyznawców wyłącznie światopoglądowego postrzegania istnienia, prawda?

Venom 2: Carnage USA sci-fi, reż. Andy Serkis, wyst. Tom Hardy, Woody Harrelson, Michelle Williams, Naomie Harris

★★★☆☆☆

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Film „Venom 2: Carnage”: Własnego potwora trzeba jakoś ugłaskać RECENZJA - Dziennik Łódzki

Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany