Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ferdynand Grüning: „Wampir” z Łodzi. Dlaczego zabijał? Poznaj historię jego przerażających zbrodni!

Anna Gronczewska
O tej sprawie mało kto pamięta. Wyrok zapadł niedługo przed wybuchem wojny. Ferdynanda Grüninga nazwano „wampirem” z Łodzi. Mordował i gwałcił.CZYTAJ DALEJ - POZNAJ HISTORIĘ JEGO ZBRODNI!
O tej sprawie mało kto pamięta. Wyrok zapadł niedługo przed wybuchem wojny. Ferdynanda Grüninga nazwano „wampirem” z Łodzi. Mordował i gwałcił.CZYTAJ DALEJ - POZNAJ HISTORIĘ JEGO ZBRODNI! archiwum Dziennika Łódzkiego
O tej sprawie mało kto pamięta. Wyrok zapadł niedługo przed wybuchem wojny. Ferdynanda Grüninga nazwano „wampirem” z Łodzi. Mordował i gwałcił.

Sprawa Ferdynanda Grüninga wywołała wielkie zainteresowanie. Przed Sądem Wojewódzkim w Łodzi zebrały się tłumy. Po brzegi była wypełniona sala sądowa. Ze względu na drastyczność sprawy część przewodu utajniono. Rozprawa miała miejsce zimą 1939 roku, ale cała sprawa zaczęła się znacznie wcześniej. W maju 1934 roku na placu przy ul. Aleksandrowskiej w Zgierzu bawiła się grupka chłopców. Podszedł do nich starszy mężczyzna. W ręku trzymał skrzynkę z narzędziami blacharskimi. Usiadł na kamieniu i przyglądał się dzieciom. Po kilku minutach zawołał jednego z chłopców. Był to Tadeusz Kuczyński.

- Jak odprowadzisz mnie do tramwaju to dam ci parę groszy! - zaproponował dziecku. Tadek odmówił. Wtedy mężczyzna tę samą propozycję złożył 11-letniemu Józiowi Chodobińskiemu. Ten szybko się zgodził. Za odprowadzenie nieznajomego miał dostać 50 groszy... Po tym ślad po Józiu zaginął. Po 6 tygodniach we wsi Piaskowice Pieńki, która dziś stanowi część Zgierza, jeden z rolników znalazł ludzkie szczątki. Obok nich znajdowała się czapka z napisem: Józef Chodobiński, klasa IV. Policji udało się ustalić tylko, że mężczyzna z którym odszedł chłopiec był wędrownym blacharzem. Od tej zbrodni upłynęły cztery lata. W Piotrkowie Trybunalskim, w pobliżu mostu kolejowego wędrowny blacharz ciężko ranił, a następnie zgwałcił 8-letnią Lucynę Górę. Dziecko ledwo przeżyło... Policja znów nie trafiła na ślad mordercy.

Od tej zbrodni minęły trzy miesiące. W październiku 1938 roku do sołtysa wsi Kościuszkowo pod Kutnem, zgłosił się wędrowny blacharz. Szukał noclegu. Skierował go do jednego z mieszkańców wsi, który nazywał się Bembnista. W tym samym czasie do sołtysa przyszły dwie dziewczynki – 9-letnia Władzia Bagrowska i jej rówieśniczka, Kazia Stasiak. Blacharz zaczął z nimi rozmawiać. Mówił, że zajmuje się lutowaniem garnków.

- Mamy w domu dużo takich, które potrzebują lutowania! - powiedziała mu Władzia. Blacharz stwierdził, że chętnie odwiedzi jej dom... Odszedł razem z Władzią...

Około godziny 19.00 blacharz zgłosił się do Bembnisty u którego miał nocował. Poprosił o wodę, bo chciał umyć ręce. Rolnik zauważył, że są one zakrwawione. Nie zaniepokoiło go to. Pomyślał, że blacharz zranił się przy pracy... Dochodziła godzina 22.00, gdy ojciec Władzi Bagrowskiej zaczął poszukiwania córki. Ślady zaprowadziły go do Bembnisty. Przyszedł do sąsiada z sołtysem.

Obudzili blacharza. Okazało się, że pochodzi z Łodzi i nazywa się Ferdynand Grüning. Twierdził, że nie wie co stało się z dziewczynką. Mężczyźni zauważyli jednak ślady krwi na jego ubraniu... Zawołali policję. Ferdynand początkowo twierdził, że nie wie co stało się z Władzią. Dopiero po kilku godzin przesłuchań przyznał się, że zabił dziewczynkę. Zaprowadził policjantów na miejsce, gdzie zakopał jej ciało...

- Odczuwałem potrzebę jej zamordowania! - tłumaczył śledczym.

Jednocześnie policjanci zaczęli kojarzyć fakty. Przypomnieli sobie blacharza, który zabił w Zgierzu Józia Chodobińskiego, a potem w Piotrkowie napadł na Lucynkę Górę. Sposób działania był taki jak w przypadku zabójstwa Władzi. Ferdynand Grüninga zaprzeczał jednak, że ma cokolwiek wspólnego z tamtymi zbrodniami.

- Mam alibi, byłem wtedy w więzieniu! - przekonywał.

Rzeczywiście w tym czasie zabójstwa Józia powinien był w zakładzie karnym. Trafił tam za zbrodnię popełnioną w 1926 roku w Turku. Zamordował i zgwałcił 7-letnią Irenę Erentzównę. Za to zabójstwo sąd w Kaliszu skazał go na dożywotnie więzienie. W drugiej instancji sąd zmniejszył mu karę do 12 lat.

Policjanci zajmujący się sprawą zabójstwa Władzi Bagrowskiej dostrzegli ważną rzecz. Grüning zachorował w więzieniu na oczy. Otrzymał roczny urlop na poratowanie zdrowia. Zaraz po wyjściu z więzienia zamordował Józia...

Przed Sądem Wojewódzkim w Łodzi odpowiadał więc dwa morderstwa i jedno usiłowanie zabójstwa. Pojawienie się Ferdynanda Grüninga na sali sądowej wywołało wielkie poruszenie.

- Wywiera niesympatyczne wrażenie – relacjonował reporter „Ilustrowanej Republiki”. - Widać, że jest bardzo silny fizycznie. Trzyma się jednak pochyło, jest przygarbiony, jakby zmęczony. Czaszka łysa, kwadratowa, ma zapadłe policzki, mocno wystające kości policzkowe. Oczy chowają się w głębokich oczodołach. Twarz o żółtej cerze, poorana głębokimi zmarszczkami.

Ferdynand Grüning miał 54 lata. Mieszkał przy ul. Włodzimierskiej w Łodzi. W ostatnim czasie wędrował po różnych wsiach i oferował usługi blacharskie. Miał brata i cztery siostry, z których żyły jeszcze dwie. Chodził do rosyjskiej szkoły, a w domu uczył się niemieckiego. W dzieciństwie był grzecznym, spokojnym chłopcem. Uchodził za najzdolniejszego w rodzinie. Stronił jednak od kolegów, był typem samotnika. Z czasem jego charakter zaczynał się zmieniać. Miewał napady złości.

- Był wówczas groźny – zgodnie zeznawały przed sądem jego siostry. - Zgrzytał zębami, groził biciem. Mama kazała mu wtedy ustępować.

Powołano go do wojska, ale szybko zwolniono. Podobno ujawniono u niego zboczenia seksualne. Jak twierdziła jego rodzina po kilkumiesięcznym pobycie w wojsku stał się jeszcze gorszy. Chodził wściekły, wszystko go denerwowało, nie mógł sobie znaleźć miejsca. Nie pracował. Żadna praca mu bowiem nie odpowiadała. Ale Ferdynand się ożenił. Potem twierdził, że do ślubu zmusiła go rodzina.

- To nieprawda! - przekonywały przed sądem jego siostry. - Sam się chciał żenić! W małżeństwie szukał ujścia swego temperamentu seksualnego.

Jego małżeństwo nie należało do udanych. Już na drugi dzień po ślubie upił się i sprzedał weselne ubranie, obrączkę. Uciekł na kilka dni z domu. Skarżył się, że żona zdradziła go z jakimś znajomym. Potem jednak się z nią pogodził. Wrócił do żony. Przez rok żyli w miarę zgodnie. Urodziła się im córka, ale dziewczynka wkrótce umarła. Wtedy Ferdynand rzucił żonę i ruszył w świat.

Niedługo po tym zgwałcił i zabił Irenkę z Turku. Matka tak przejęła się okropną zbrodnią syna, że zmarła. Jego ojciec wyjechał zaś do Niemiec szukając pracy. Ferdynand trafił do więzienia w Rawiczu. Tam pracował przy obsłudze paleniska. Nabawił się choroby oczu, częściowo stracił wzrok. I wtedy otrzymał przerwę w odbywaniu kary... Wędrował po okolicach Łodzi, Piotrkowa i Kutna... Zaczął znów mordować. Potem grzecznie wrócił do więzienia, które opuścił w 1937 roku.

Reporterzy sądowi zauważyli, że podczas procesu nie drgnęła mu nawet powieka, gdy zeznawały rodziny jego ofiar. Próbował też symulować chorobę psychiczną. Udawał, że nie wie jak ma na imię, czy był żonaty. Nie składał żadnych wyjaśnień.

- Jak tak mówią, to tak musiało być! - taką formułkę wypowiadał odpowiadając na pytania sądu czy prokuratora.

Część rozprawy została utajniona. Stało się na czas, gdy zeznawała część świadków, biegłych sądowych. Potem na salę znów mogła wrócić publiczność. Grüninga rozpoznała między innymi Lucynka Góra, która cudem przeżyła.

- To ten! - krzyknęła przerażona, gdy zobaczyła swojego oprawcę.

Swoje ofiary zabijał nożycami, a wcześniej gwałcił. Brat mordercy, starszy o 5 lat od niego August Grüning mówił, że się go bał i nie utrzymywał z nim kontaktów.

- To był niedobry człowiek! - mówił o swym bracie. - Pił, a jak się upił to zaraz brał się do kobiet. Jemu było wszystko jedno czy młoda, czy stara. Nie utrzymywałem z nim kontaktów, bo bałem się o swoją żonę.

August przyznał, że jego brat w 1914 roku był oskarżony o zgwałcenie 5-letniej dziewczynki. Wybuchła jednak I wojna światowa i został zwolniony z więzienia. Potem trafił na rok za kraty, ale za kradzież.

Przed sądem zeznawał jeden ze strażników więziennych. Twierdził, że w więzieniu Grüning czuł się bardzo dobrze. Zachowywał się wzorowo, był jednak małomówny.

- Zabijałem, bo tak mnie do tego ciągnęło! - miał raz powiedzieć strażnikowi.

Sąd skazał Ferdynanda Grüninga na karę śmierci.

- Choć oskarżony nie przyznał się na rozprawie do winy, bądź nie odpowiadał na pytania, bądź składał zeznania kłamliwe i wykrętne, jego wina została bezspornie udowodniona – tłumaczył przewodniczący składu orzekającego. - Oskarżony próbował symulować obłęd. Był dwukrotnie badany w Kochanówce i Tworkach. Tam przyznawał się do winy i swobodnie opowiadał o zbrodniach. Lekarze psychiatrzy uznali, że jest typem aspołecznym, psychopatą, zboczeńcem seksualnym, ale całkowicie odpowiada za swoje czyny. Jeśli chodzi o wymiar kary sąd stwierdza, że rodzaj i charakter zbrodni, bestialstwo z jakim dokonywał mordu na osobie Bargowskiej, brak skruchy i żalu wskazują, że jest to osobnik społecznie szkodliwy, którego terminowa kara naprawić nie może. Z tego względu należy uwolnić od niego raz na zawsze społeczeństwo! Został skazany na karę śmierci. Ferdynand Grüning przyjął wyrok bardzo spokojnie. Potem odwieziono go do więzienia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Ferdynand Grüning: „Wampir” z Łodzi. Dlaczego zabijał? Poznaj historię jego przerażających zbrodni! - Dziennik Łódzki

Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany