Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Górski: Ludzie nadal pamiętają o sukcesach trenerskich taty ZDJĘCIA

Jan Hofman
Jan Hofman
Syn doskonałego trener na tle jednej z wystaw dotyczących sukcesów Kazimierza Górskiego.
Syn doskonałego trener na tle jednej z wystaw dotyczących sukcesów Kazimierza Górskiego. Krzysztof szymczak
W tym roku przypadała setna rocznica urodzin Kazimierza Górskiego, wybitnego polskiego trenera piłki nożnej. O doskonałym szkoleniowcu rozmawiamy z jego synem - Dariuszem.

Odebrał pan z tej okazji dużo telefonów?

Muszę przyznać, że wiele osób pamiętało o tym fakcie. Tego dnia odbyłem kilka sympatycznych, ciepłych rozmów telefonicznych. Jestem zbudowanym tym, że ludzie nie zapominają o trenerze, ale przed wszystkim o człowieku. Ci, którzy mogli, przyjechali na bardzo ważne dla mnie wydarzenie, czyli nadanie imienia Kazimierza Górskiego Stadionowi Narodowemu w Warszawie. Także na ścianie bloku przy ul. Madalińskiego w Warszawie, gdzie mieszkali moi rodzice, powstał mural dedykowany ojcu.

Od mistrzostw świata w RFN, igrzysk olimpijskich minęło już tyle czasu, ale pamięć o tamtych medalach nie ginie...

Oczywiście, ale wie pan dlaczego? Od tamtej pory nie mieliśmy innych tak wielkich i spektakularnych sukcesów.

A w Grecji?

Trzeba sobie zdawać sprawę, że mieszkańcy tego kraju żyją chwilą. To jest tu i teraz i nikt nie zawraca sobie specjalnie głowy sięganiem do głębokiej historii. Muszę jednak przyznać, że kilku starszych kibiców zadzwoniło z tej okazji do mojej siostry.

Mieszka w Grecji?

Urszula wyjechała wraz z rodzicami na pierwszy kontrakt i już tam została. Zakręciła Grekowi w głowie i do tej pory tam mieszka, jest emerytką i ma wnuczkę.

Po wielkim światowym sukcesie osiągniętym przez reprezentację, rodzina Górskich nie musiała się już martwić o finansową przyszłość?

To był inny świat, inne finansowanie sportowych osiągnięć, a przed wszystkim inny system polityczny. Ojciec i jego piłkarze zarobili w Niemczech dla kraju miliony dolarów, ale popłynęły one do kasy Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki. Mniej obeznanym z tamtymi czasami powiem, że to była taka centralna instytucja, która zarządzała polskim sportem. Z rodzinnych opowieści wiem, że znaczna część tej kwoty została przeznaczona na sfinansowanie wyjazdu polskich sportowców na... igrzyska olimpijskie do Montrealu. Dla piłkarzy zostały jakieś drobne i tłumaczenia „wiecie, rozumiecie”.

Niektórzy może nie uwierzą, ale przytoczę słowa Andrzeja Szarmacha, który opowiedział mi o wyjeździe reprezentacji na tournee do USA. Każdy zawodnik mógł liczyć na kieszonkowe, które wynosiło... dwa dolary dziennie. Dobrze, że zespołem opiekowała się Polonia.

Jak ojciec radził sobie z wielką popularnością?

Nie miał z tym żadnego problemu. Ona był naprawdę zwykłym facetem. Mieszkaliśmy z rodzicami przy ulicy Świętokrzyskiej. Lokatorami tego bloku byli też Jacek Gmoch, Lucjan Brychczy, Kazio Deyna. To był wojskowy blok, właściwie to Legii Warszawa. Kiedy ojciec został trenerem stołecznej drużyny, dostał mieszkanie z przydziału. Zamieniliśmy jednopokojową Wolę na dwupokojową Świętokrzyską. Siłą rzeczy mieszkańcy nas znali. W bloku przy ul. Madalińskiego mieliśmy już cztery pomieszczania. W końcu miałem własny pokój. Co prawda 6 metrów kwadratowych, ale zawsze swój własny i tylko dla mnie.

Skromność pana Kazimierza zawsze ujmowała...

Jestem przekonany, że większość lwowiaków miała taki dobry charakter. Oni nie bardzo potrafili, upomnieć się o swoje. Po prostu nie byli butni. Zaznaczam, że to moja osobista obserwacja.

Wydaje mi się, że właśnie ze względu na skromność ludzie uwielbiali tatę. Bo był zwyczajny, jednym z nich, jednym z nas. To jest właśnie lwowski charakter. Słyszałem ich opowieści. Tam profesorowie żyli za pan brat z batiarami, czyli ludźmi ulicy. Choć różniło ich wykształcenie, czy pochodzenie, nikt się nie zadzierał nosa.

Jak wyglądał wasz dom?

Normalnie, bo to był zwykły dom. Zawsze wszystko było, mieliśmy jedzenie i w co się ubrać. Uczyliśmy się dobrze, był czas na kolegów i dziewczyny. To koledzy byli bardziej zachwyceni, że trener Górski mieszkał na jednym podwórku z nimi. Wszyscy byli dumni z „naszych chłopców” z kręgu podwórkowego.

Tata próbował namówić pana do futbolu?

Nie miał z tym żadnego problemu. Zostawił mi wolną rękę. Ale wtedy do piłki żadnego chłopaka nie trzeba było namawiać. Może gdyby okazało się, że czymś się wyróżniam, to byłoby inaczej. Interesowałem się innymi rzeczami. Skończyłem technikum fototechniczne. Później byłem dwa lata w łódzkiej Szkole Filmowej na wydziale operatorskim. Wróciłem do Warszawy, kręcił mnie sport i zacząłem fotografować na Legii. Miałem sprzęt, miałem umiejętności.

Ojciec był gościem w domu?

Niemal całe życie spędził na walizkach. Oczywiście, że był gościem w domu. Mama nigdy nie narzekała. Przynajmniej nie słyszałem. Zawsze na niego czekaliśmy. Pamiętajmy, że w tamtych czasach komunikacja opierała się głównie na kolei. Zgrupowania, obserwacje, jakieś spotkania. Dopiero po wyjeździe do Grecji zwolnił. Tam żył inaczej. Podczas pobytów w Grecji zaczęliśmy z ojcem rozmawiać jak dorośli ludzie. Wcześniej bez przerwy brakowało na to czasu.

Potrafił być surowy?

Nie, naszym wychowaniem zajmowała się mama. Ona chodziła na wywiadówki do szkoły. Nie miała udręki ze mną, czy siostrą. Ojcem był świetnym, bo rzadko bywał, a mi to pasowało w pewnym wieku. Wcale nie było źle, jak go nie było w domu. Mama nie mogła wszystkiego dopilnować.

Był towarzyskim człowiekiem?

Oczywiście. W imieniny Kazimierza, czyli 4 marca, mama nawet nie zamykała drzwi. Goście meldowali już się o szóstej rano. Oczywiście była rotacja towarzyska, a o menu dbała mama. Tata bardzo lubił pierogi ruskie.

Co, oczywiście poza piłką, lubił pan Kazimierz?

Filmy przyrodnicze, choć nie tylko. Bardzo lubił oglądać Discovery. Wiadomo, że gdy tego typu kanały weszły na nasz rynek był to świeży powiew. Programy historyczne, podróżnicze, dokumenty. A tato był ciekawy świata i na emeryturze miał więcej czasu.

O co najczęściej pytali go kibice?

Kto był jego największym odkryciem. Nie chciał nikomu zrobić afrontu. Zawsze mówił, że jeśli wskaże na Tomaszewskiego, to obrazi się Lubański. Powie, że Lubański, obrazi się Deyna.

Znalazł salomonowe rozwiązanie i mówił, że jego największym odkryciem była pani Maria, czyli moja matka!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany