Był dialog, który oddalił likwidację łódzkiego klubu

Działacze Startu (500 dzieci w siedmiu sekcjach) byli przerażeni, bowiem magistrat zażądał zwrotu boisk, budynków, hali (na dwunastu hektarach), którymi zawiadywał klub. Miejscy urzędnicy nie zważali na to, że w sądzie toczy się sprawa o zasiedzenie.
Na szczęście udało się znaleźć płaszczyznę porozumienia. Wprawdzie obydwie strony zostały przy swoich stanowiskach, ale dały sobie dwa miesiące na wypracowanie kompromisu. Start chciałby zarządzać terenami i klubem przez dziesięciolecia, ale z takim wnioskiem musi wstąpić do Rady Miejskiej prezydent Łodzi. Wypada mieć nadzieję, że Hanna Zdanowska będzie myślała podobnie i uda się przeprowadzić taki projekt.
Wczoraj, kilka minut po godzinie 13, w siedzibie Startu pojawili się miejscy urzędnicy Wydziału Majątku Miasta. Wicedyrektor Marek Jóźwiak, uzbrojony w urzędowe żądanie dobrowolnego wydania nieruchomości przy ul. św. Teresy 56/58, zamierzał przejąć zarządzanie.
Miasto jest zdania, że to ono jest właścicielem nieruchomości, a klub nie posiada żadnego tytułu uprawniającego do władania nią. Inaczej sprawę widzi prawniczka Startu, mecenas Malina Tarczyńska-Kubiak. Uważa ona, że to sąd powinien zdecydować, kto jest właścicielem. - Miasto, przysyłając urzędników, próbuje prowadzić politykę faktów dokonanych. Przecież sprawa o zasiedzenie jest w sądzie. Z szacunku do wymiaru sprawiedliwości magistrat powinien się wstrzymać z działaniami do czasu wydania wyroku co do stanu prawnego nieruchomości.
Rzeczowe rozmowy doprowadziły do sytuacji, która umożliwia dalsze negocjacje, a to jest niezmiernie ważne, bo każda ze stron może twierdzić, że nie utraciła twarzy i to ona nadal nadaje ton wydarzeniom.