W „Dżej Dżeju”, którym w kinie debiutuje Maciej Pisarek (scenariusz i reżyseria), Szyc gra Jerzego Jureckiego, który nie bardzo radzi sobie w kontaktach z ludźmi. Jego światem są przedmioty. Rozmawia z nimi, nadaje ludzkie imiona. Samochód to Wacek (niech prowokuje do łatwych skojarzeń), telefon to Pamela (skoro na tapecie wypina się cycatka).
Nową zabawką gadżeciarza staje się GPS. Dostaje imię Carmen. Seksowny damski głos (Justyny Sieniawskiej) prowadzi w drodze, ale to nie będzie tylko seria automatycznych dyspozycji. Carmen, tak jak ta wyzwolona Cyganka z opery Bizeta, prowokuje, podnieca, rządzi, ma własne zdanie i jest znużona banalnym dyrygowaniem kierowcą. Ona chce więcej. Ma ochotę na szaleństwo, niebanalne wyczyny. Ofiary się nie liczą. A Jurek, pracujący jako śluzowy, działa niczym w amoku. Słucha głosu, podniecony natychmiast reaguje erotycznie (Wacek się trzęsie tak, że mało nie spadnie z pobocza), wykonuje polecenia, patrzy w gwiazdy, skąd jakoby Carmen trafiła do GPS-a.
Paranoja narasta z każdą chwilą i coraz trudniej ją pojąć. Aż w końcu, monologując w jedynej długiej scenie, po bezeceństwach Jureckiego z sadystyczną satysfakcją oprowadza śledczy Śledziewski (Jan Wieczorkowski). Do tego na końcu objawią się sekwencje, które chciałyby nabrać mocy kryminalnego horroru spod znaku „Milczenia owiec”.
„Dżej Dżej” miał chyba nawiązywać do złowieszczej siły technologii (bohater zostaje określony jako „pijak, zboczeniec i internauta”). Został czarny skecz o Wacku z GPS-em.
Można go sobie spokojnie darować, nawet jeśli wciąż nie traci się wiary w zawodowe możliwości Borysa Szyca. (85 min)
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?