26 razy wyjeżdżały w maju karetki Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego do mieszkanki podłódzkiej miejscowości. Za każdym razem kobieta zgłaszała dolegliwości, które mogły zagrażać jej zdrowiu i życiu. Po badaniu okazywało się, że nic jej nie dolega. Po prostu chciała mieć obok siebie personel medyczny, bo w jego obecności czuje się bezpiecznie. Nie tylko starsze osoby tak postępują.
- W każdej dzielnicy Łodzi jest pacjent, który wzywa pogotowie po kilka –kilkanaście razy w miesiącu – mówi Adam Stępka, ratownik medyczny i rzecznik prasowy tejże instytucji.
Jedną z takich osób jest 62-latka z Polesia, który za każdym razem zgłasza dolegliwości, które mogą świadczyć o zagrożeniu życia. Gdy pogotowie przyjeżdża na miejsce okazuje się, że już tych objawów nie ma. 70-letni mieszkaniec Śródmieścia wzywa pomoc – jak się okazuje na miejscu - w celach prewencyjnych. Ratownikom i lekarzowi od razu wyjaśnia, że wezwał pogotowie aby cyt. „sprawdzili czy zapalenie płuc nie idzie”.
W czasie epidemii takich wezwań jest jeszcze więcej niż zwykle. Jedną z przyczyn wzywania pogotowia jest bowiem brak możliwości dostępu do lekarza pierwszego kontaktu. Czasami pacjenci wręcz mówią ratownikom, że rejestratorka lub lekarz w poradni poradzili im aby wezwali pogotowie i podpowiadają jakie dolegliwości powinni wymienić, aby dyspozytor musiał wysłać do nich pomoc.
- Takich sytuacji jest tak dużo, że przez jakiś czas zbieraliśmy oświadczenia od pacjentów, że taki fakt miał miejsce – dodaje Adam Stępka. – I chyba do tego powrócimy.
Nie wszyscy mają świadomość, że gdy karetka jedzie do pacjenta z katarem w tym samym czasie może być potrzebna choremu u którego doszło do zatrzymania krążenia, a wtedy o przeżyciu decyduje każda sekunda. I taki chory pomocy może nie uzyskać.
Zła dieta, cięższy przebieg COVID-19?